Page 234 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 234

A widząc nas wywyższonymi, nienawidzą nas na nowo, na nowo nas niszczą,
                 siebie karząc na nowo przez nas… na nowo… na nowo…
                   Jak splątane są ludzkie drogi, mamo. Którą z nich przychodzi nienawiść? Czy
                 nienawiść była częścią gliny, z której został ulepiony człowiek? A może znajdowała
                 się w tchnieniu Boga, którego szukam?
                   Dokąd prowadzą drogi stąd, moja mądra, zmęczona, smutna mamo?

                   (Zeszyt Dawida)
                   Dzisiaj jest szósty dzień szpery. Wczoraj wieczorem znowu pobiegłem na róg
                 i widziałem Rachelę. Położyliśmy się spać w ubraniach. Mówiono, że wczoraj nie
                 wypełniono normy trzech tysięcy i że mogą zabierać nocą wprost z łóżek. Więc
                 i noc też już nam odebrali. Dzisiaj przed świtem mama obudziła nas i poszliśmy
                 do Pudlmacherów, gdzie spędziliśmy cały dzień. Wróciwszy do domu dowiedzie-
                 liśmy się, że na naszym podwórku było dzisiaj cicho.
                   Gdy wróciłem, oczekiwała mnie niespodzianka. Na podwórku spotkałem Ra-
                 chelę z ojcem. Podbiegłem do niej, chcąc wziąć ją w ramiona, ale zatrzymałem
                 się krok przed nimi. Coś mnie powstrzymało.
                   Jej twarz jest zapadnięta, blada. Wygląda starzej i brzydko. Jej ojciec zapytał
                 mnie o Cukermanów. Powiedziałem mu, że nie widziałem ich przez cały okres
                 szpery i że zastrzelono ich służącą. Odrzekł, że przyszedł z Rachelą, aby się tu
                 ukryć. Akcja się u nich jeszcze nie odbyła i postanowili rozdzielić się. Szlamek
                 i matka poszli ukryć się gdzie indziej. W tym czasie, kiedy mówił, ja i Rachela
                 nie odrywaliśmy od siebie wzroku. Powoli ściana między nami znikała. Moje
                 ręce wyciągnęły się do jej rąk, ściskając jej palce pomiędzy moimi, aż przejęło
                 mnie znane ciepło. Zaproponowałem, aby przenocowali u nas, a za dnia ukryli
                 się w jednej z piwnic czy na strychu. W każdym razie prawdopodobieństwo, że
                 u nas odbędzie się jeszcze jedna akcja, było niewielkie. Przechodząc obok cha-
                 ty Berkowicza, Rachela wypytywała mnie o niego. Opowiedziałem jej, że zaraz
                 pierwszego dnia zabrano jego żonę i dzieci i że od tamtego czasu go nie widzia-
                 łem. Powiedziałem jej również, że Szejna Pesia i Szolem odjechali ciężarówką
                 i że ze wszystkich braci pozostał jedynie Isroel, i że Sprzedawca Toffi zniknął
                 z podwórka zaraz po tym, jak zabrano mu dzieci.
                   Rachela poszła ze mną po wodę, a potem wyszliśmy na ulicę. Było wiele do
                 opowiadania, a mimo to oboje milczeliśmy. Czułem jej wzrok na sobie i powiedzia-
                 łem: – Rachelo, kocham cię… Cokolwiek się wydarzy, pamiętaj o tym. – Później,
                 tak po prostu, zapytałem: – Kiedy nadejdzie nasz czas, aby żyć i móc się kochać?
                   – Czas jest teraz – cicho odrzekła.
                   Opowiedziała mi, że każdego dnia sąsiadka zamykała ich w mieszkaniu.
                 Pięć dni pod rząd. Wczoraj byli pewni, że nadszedł moment i już byli zadowoleni
                 – aby tylko już to się skończyło. Krótko przed tym, zanim sąsiadka przyszła ich
                 zamknąć, ojciec dostał napadu histerycznego strachu i wybiegł z domu, aby ukryć
          232    się samemu gdzie indziej. Prawda jest taka, że wygląda na przerażonego i nie ma
   229   230   231   232   233   234   235   236   237   238   239