Page 242 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 242

Pomiędzy deskami wozu Dziunia widziała kawałek twarzy Michała Lewina,
                 a w niej jego metaliczne oczy o gorącym, głębokim spojrzeniu. Zajrzała w nie. –
                 Nie rozumiem – powiedziała mu wzrokiem – dlaczego tak drżę. Dlaczego mam
                 takie dreszcze? Czy to prawdziwy koniec? Przecież to dopiero początek, poranek.
                 Jak o takim czasie może przyjść śmierć? Jak mogę się jej bać, kiedy wszystko
                 we mnie tak radośnie śpiewa o życiu? Czym jest śmierć, doktorze, powiedz mi…
                 Naucz mnie ją pojąć…
                   Dziwne było widzieć tylko oczy człowieka o takim gorącym i głębokim wej-
                 rzeniu, pełnym bólu, mądrym. Czy wyjaśnił jej spojrzeniem to, o co go pytała
                 wyrazem swoich oczu? Idąc tak ze wzrokiem skierowanym na niego, poczuła,
                 że zaczyna rosnąć, robi się coraz starsza. W świetle jego spojrzenia stawała
                 się mądra i dojrzała. Uczyniła wielki skok w życie i coś odnalazła pod wpływem
                 jego wzroku. Ich oczy były na tej samej wysokości. Mocniej chwyciła się wozu
                 i pochyliła twarz ku niemu.
                   – Nazywam się Michał Lewin – powiedział, jakby poznali się dopiero teraz.
                   – Michał?
                   – Nie ma prawie nikogo, kto mógłby mnie nazywać tym imieniem. Zapamiętaj:
                 Michał – to były jedyne słowa, jakie wymienili w czasie całej drogi. Gdy dotarli
                 bliżej punktu zbiorczego, szybko do niej szepnął: – Jak tylko znajdziemy się na
                 rogu, podam ci dzieci… ile tylko zdołam.
                    Zbliżali się do resortu bielizny, gdzie ona, Dziunia, pracowała jako nauczycielka
                 gimnastyki w „szkole dla uzdolnionych dzieci”. Akcja była tutaj w toku, a przed
                 fabryką stał na wpół załadowany wóz. Z piwnicy pod fabryką wychodziły jedno
                 za drugim elegancko ubrane dzieci, a za nimi profesor Hager z panią Hagerową.
                 Obejmując się weszli na wóz. Dziunia podbiegła do nich. Żołnierz chwycił ją za
                 ramię, ale ona wyjaśniła mu, że musi pomagać dzieciom – pokazując mu opaskę
                 z czerwonym krzyżem na ramieniu. Puścił ją, a ona zaczęła wołać i dawać znaki
                 profesorowi i jego żonie.
                   Zrobiło się wielkie zamieszanie pośrodku małej uliczki. Było tłoczno. Pojazdy,
                 które nadjeżdżały z rozmaitych punktów akcji, zatrzymały się. Dziunia zauważyła
                 pannę Diamant wchodzącą na wóz. Dwóch żydowskich policjantów niosło starą
                 nauczycielkę na rękach jak manekin.
                   Obok Dziuni przebiegła kobieta z dziewczynką trzymaną za rękę. Kok związany
                 z ciemnoblond włosów nad karkiem kobiety rozsypał się od tego biegu i pasma
                 włosów opadły jej na plecy, sięgając poza ramiona. Niemiec zatrzymał ją i zaczął
                 wyrywać dziecko z jej ramion. – Du bist, ja, frei, schöne Frau  – stwierdził przy tym.
                                                                20
                   Kobieta chciała wejść do wozu wraz ze swoją córeczką. Kapryśny Niemiec
                 nie pozwolił i dalej wyrywał dziewczynkę z jej ramion. Matka i córka trzymały
                 się mocno. W końcu jednak żołnierzowi udało się oderwać dziecko od matki


          240    20    Ty, piękna pani, oczywiście jesteś wolna (niem.).
   237   238   239   240   241   242   243   244   245   246   247