Page 241 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 241

zawiniętymi w powijaki i rzucił je na ręce Dziuni. Przez chwilę dziewczyna stała
                   zdębiała. Drugi Niemiec popchnął ją kolbą w kierunku pojazdu, gdzie znajdował
                   się Lewin. – Das kommt hier  – żołnierz pokazał jej pojazd. – Helfen Sie mal,
                                           17
                   Herr Doktor!  – krzyknął w kierunku Lewina.
                              18
                      Michał wziął dwójkę dzieci z jej rąk. Ich palce dotknęły się w czasie przekazy-
                   wania powijaków. Ręce obojga zadrżały. Tak się działo za każdym razem, kiedy
                   Dziunia podawała mu maluchy.
                      Droga Dziuni od bramy do wozu była krótka, ale jej wydawała się bardzo dłu-
                   ga, więc szybko się zmęczyła. Po czole zaczął jej spływać pot, a krótkie czarne
                   włosy przykleiły się do twarzy. Pot zbierał się na jej brwiach, nad oczami i kapał
                   z rzęs. Ręce stały się mokre i śliskie. Przyciskała dzieci do piersi, aby nie wypu-
                   ścić ich z ramion. Obejmowała je coraz mocniej i coraz wyraźniej czuła ich ciałka
                   na swoim ciele. Coraz trudniej było odrywać taki drobiazg od siebie i podawać
                   Michałowi. Wydawało się jej, że w drodze od bramy do ciężarówki czuje smak
                   macierzyństwa. Jej ramiona były kołyską. Jej szyja i twarz zaczęły reagować
                   na dotyk małych raczek. Drobniutkie paluszki wpychały się do jej ust, błądziły
                   pomiędzy zębami, robiły się wilgotne od śliny na jej języku. Dzieci chłonęły ją
                   oczyma – najczęściej błękitnymi jak niebo, jasnymi lub zapłakanymi. Czerwone
                   usteczka chciwie zwracały się ku jej białemu fartuchowi w poszukiwaniu piersi.
                      Każde dziecko, które niosła do wozu, stawało się jej, i za każdym razem,
                   gdy taką paczuszkę życia przekazywała w ręce Michała, ból był coraz większy.
                   Patrzyła na bladego, kulawego doktora oczyma krowy, której odbiera się cielę,
                   wzrokiem suki, której zabrano szczenię, orlicy, z której gniazda wyjęto orlika,
                   gołębicy okradzionej z piskląt. A kulawy doktor nie mógł już oderwać od niej
                   wzroku. Połączyły ich nie tylko drżące ręce, ale i ulotne spojrzenia.
                      Pojazd przeznaczony dla najmłodszych wypełnił się cały. Żołnierz zamknął go.
                   Wielki Niemiec wyszedł z podwórka i ocierając szare wąsy, rzekł do Dziuni: – Sie
                   werden den Wagen begleiten, tüchtiges Fräulein .
                                                            19
                      Miała iść z boku. Pojazd nie jechał szybko, ponieważ z koniem, który go cią-
                   gnął, coś było nie w porządku. Gdy tylko smagnięto go biczem, stanął na tylnych
                   nogach. Dziunia spojrzała na wóz. Wydawał się pusty. Dzieci leżały czy siedziały
                   na platformie, a Michał pomiędzy nimi. Kilkoro starszych płakało. Niektóre sie-
                   działy nieporuszone i zdumione. Maluszki w powijakach spały ukołysane ruchami
                   wozu. Dziunia jedną ręką przytrzymywała się brzegu wozu. Z pojazdu jadącego
                   za nimi ktoś wyskoczył, więc wielki Niemiec odwrócił się w tamtą stronę. Strzały.
                   Zduszony płacz i jęki niosły się zewsząd.




                   17    To idzie tutaj (niem.).
                   18    Niech pan pomoże, panie doktorze! (niem.).
                   19    Pani będzie towarzyszyć pojazdowi, dzielna panienko (niem.).   239
   236   237   238   239   240   241   242   243   244   245   246