Page 228 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 228
z dwiema osobami naraz, z nimi wszystkimi. Zwracał głowę raz w prawą stronę,
raz w lewą, a od czasu do czasu patrząc do tyłu. Rachela przepchnęła się do
niego i czekała aż ją zauważy. Popatrzył ponad jej głową. Złapała go za rękaw.
Jego wzrok zaraz spoczął na niej, a odpowiedź – gotowa – spłynęła z jego ust:
– Niczego nie mogę zrobić… Nie wolno mi… Mam żonę i dwoje dzieci…
Od „świętego Kamaszniczka” Rachela wraz z rodziną poszła do rabina. Mojsze
i rabin byli dobrymi przyjaciółmi, tak przez Rachelę, jak i z powodu kooperatywy.
Gdy tylko była możliwość, Mojsze oddawał rabinowi drobne przysługi, zaopa-
trywał w produkty, których brakowało, czy też sam zanosił mu nieoczekiwaną
dodatkową rację.
Rabin wyszedł z altanki w swoim czarnym, czystym surducie. Światełka w jego
oczach to zapalały się, to gasły. Wszystkim im podał wypielęgnowaną, czystą
dłoń i przyjaźnie zaprosił na werandę. Ale gdy tylko Mojsze zapytał go, czy można
się u niego ukryć gdzieś w ogrodzie czy też w jednej z komórek, lampki w jego
oczach zgasły: – Niestety… – smutno pokręcił głową. – Mam żonę i dwójkę dzieci.
W drodze powrotnej do domu Rachela oddaliła się od rodziny i podbiegła do
drutów, aby popatrzyć na drugą stronę, jak czyniła każdego wieczoru podczas
szpery.
Gdy tylko wbiegła na stopień, na którym zatrzymywała się każdego wieczoru,
czarna głowa mignęła przed jej oczyma – w jej wspomnieniach? W wyobraźni?
Długo patrzyła i nie zdawała sobie spawy, że ten, kogo ujrzała po drugiej stro-
nie, był tym, kogo wypatrywała każdego wieczoru. Aż zrozumiała. Wszystko
było jasne i oczywiste, a w niej pojawiła się radość: – Dawid! – Okrzyk był zbyt
potężny, aby mógł opuścić jej gardło. Zeskoczyła ze schodka. On zeskoczył ze
stopnia po drugiej stronie drutów. Ona pomachała ręką. On odpowiedział na jej
znak w ten sam sposób. Chciała zrobić jeszcze jeden krok, ale napotkała druty.
Weszła z powrotem na stopień. On wszedł z powrotem na stopień. Huśtał się.
Jego twarz kołysała się przed jej oczyma. To była chwila, w której błogosławione
łzy nadeszły jak ulewny deszcz i rozpuściły wszystko wewnątrz. – Dziękuję ci, że
tu jesteś! – wyszeptała.
Widziany spoza zasłony łez Dawid po tamtej stronie wydawał się jej kimś na
wyspie, kto daje znaki przepływającemu obok statkowi.
– Kocham cię! – głos z głębokości popłynął ponad drutem kolczastym.
– Kocham cię! – odpowiedział głos z głębokości.
Błogosławione druty kolczaste. Przepuszczały obraz twarzy. Dźwięk głosu.
Przez pusty most Dawid i Rachela szli sobie naprzeciw – a przecież każde
pozostało po swojej stronie drutów. W górze, na moście, spotkali się i objęli.
W dole martwy kościół pilnował cienia rozciągniętego pomiędzy nimi przez
nadchodzącą noc.
226 *