Page 224 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 224
Pani Atłas przyciągnęła córkę do siebie, niczym fotograf, który zakrywa się
płótnem, zarzuciła sobie na głowę jej kwiecistą spódnicę i od nowa zaczęła
poprawiać pozwijane ubrania na brzuchu dziewczyny.
Blumcia mrugnęła do Racheli. Zostawiły matkę i córkę, wchodząc do sąsied-
niego pokoju, gdzie spacerował Mojsze, a Szlamek wyglądał na podwórko przez
szparę w zasłonie zaciemniającej.
– Co robimy? – zapytała Blumcia, nie patrząc ani na męża, ani na syna.
Mojsze nie przestawał chodzić. Zgaszony papieros w jego ustach lekko zadrżał:
– Nie schodzimy na dół – powiedział. – Jeśli pani Atłas chce, niech idzie. I niech
zamknie nas od zewnątrz.
Blumcia wróciła do kuchni i poinformowała panią Atłas, że postanowili nie
schodzić na dół. – Chcemy panią prosić, aby zamknęła nas pani od zewnątrz
i położyła klucz na gzymsie.
Pani Atłas zerwała się z miejsca. Wyglądała na śmiertelnie obrażoną… Położyć
klucz na gzymsie? Czy Ejbuszycowie myśleli, że ją, panią Atłas, można tak spławić?
– A ja, owszem, zejdę na dół! – ujęła Tajbele za rękę. – Niech na nas popatrzą.
Nie boję się. Chodź, Tajbelciu, będziemy pierwsze…
Blumcia poszła za nią: – Nie zamknie nas pani?
Pani Atłas wyrwała z rąk Blumci klucze: – Dlaczego miałabym nie chcieć was
zamknąć? – zawołała. Klucz drżał w jej ręku. Utraciła pewność siebie. Patrzyła
na Blumcię pytająco: – Pani Ejbuszycowo, pani sądzi, że źle robię?
– Nie wiem, kto robi dobrze. Każdy musi zdecydować za siebie.
Pani Atłas wyszła, a oni w środku usłyszeli, jak zamyka drzwi.
Zegar tykał, stukał i walił coraz głośniej. Gdzieś koła toczyły się po bruku…
coraz szybciej, bliżej. Strzał. Jeszcze jeden. Seria z karabinu maszynowego.
Alle Juden raus! – okrzyk rozległ się blisko, a jednak daleko. Gdzieś już słychać
było stukanie oficerek na schodach. Jakieś drzwi ustąpiły. Cisza. Szuranie stóp.
Jeszcze jeden strzał. Szlamek ostrożnie wyjrzał na podwórko: – To po drugiej
stronie ulicy – zameldował.
Blumcia odgoniła go od okna i poleciła usiąść. Siedzieli w czwórkę w kuchni,
patrzyli po sobie z niepokojem. Wszystko trwało długo… bardzo długo. Zegar nie
wiedział, co robić ze wskazówkami. Czasami biegły, czasami stały w miejscu.
Zamieszanie na dole zbliżało się i oddalało. Mijała wieczność. Do ust Mojszego
wciąż był przyklejony drżący, zgaszony papieros. Jego dłonie, zakleszczone na
kolanach, obejmowały jedna drugą, jakby jeden palec chciał uspokoić drugi. –
A jeśli wyłamią drzwi i zabiorą kogo?... – rzucił.
– To pójdą wszyscy – powiedział Szlamek i skierował pytające spojrzenie
na siostrę.
Rachela pochwyciła to spojrzenie i odpowiedziała mu nieobecnym kiwnięciem
głowy. Była zmęczona czekaniem, napięciem i siedzeniem bez ruchu pomiędzy
oknem a zegarem. Przed jej oczyma stał obraz piątkowego wieczoru, początku
222 szpery. Widziała przez okno, jak zabierano dzieci. Nie było żadnego sposobu,