Page 223 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 223

rycynowy – łatwo ją dać, ale trudniej przyjąć… A mimo to, panie Ejbuszyc, gdyby
                   pan mnie posłuchał… Proszę mi uwierzyć, radzę w dobrej wierze.
                      Pan Ejbuszyc przysparzał zmartwień pani Atłas. Nie chciał jej słuchać, nie
                   chciał posmarować policzków ani odrobiną różu. Chodził wte i wewte po sypialni,
                   a odgłos jego kroków przyprawiał ją o ból głowy.
                      One same, pani Atłas i Tajbele, przyszły już wymalowane. Pod ubraniami
                   miały wszystkie najlepsze sztuki ze swojej garderoby. Z wierzchu pani Atłas
                   nosiła kolorową, kwiecistą spódnicę oraz haftowaną bluzkę cygańską, do której
                   bardzo pasowały okrągłe, mosiężne kolczyki, jak również kolorowe sznury korali,
                   jakimi ozdobiła szyję. Jej gęste brwi były przyczernione, obfite usta – pomalowane
                   ciemną czerwienią, a długie smoliście czarne włosy – posmarowane gliceryną.
                   Wyglądała jak zdrowa, wielka królowa potężnego, egzotycznego plemienia.
                      Jej delikatna córka Tajbele była dzisiaj o kilka centymetrów wyższa niż zwykle.
                   Nosiła buty matki na wysokim obcasie. Poza tym była wypchana ubraniami, na
                   których miała kolorową bluzkę matki oraz szeroką, kwiecistą spódnicę. Ponad
                   jej wydętą sylwetką unosiła się mała główka i delikatna twarzyczka, w której
                   widać było tylko oczy – szeroko otwarte, okrągłe, niewinne.
                      Pani Atłas co chwilę spoglądała na Tajbele i łapała się za serce. Wciąż jeszcze
                   nie była zadowolona z jej wyglądu, a ból głowy rósł z minuty na minutę.
                      Panie siedziały w kuchni, na ławkach, z których nie zdjęto jeszcze pościeli.
                   Pani Atłas nieustannie wzdychała. Pozostałe osoby w milczeniu spoglądały
                   to na zegar, to na okno. Kroki Mojszego w sąsiednim pokoju wybijały rytm
                   minut.
                      – Dzisiaj my jesteśmy na wokandzie – pani Atłas kołysała się, szepcząc.
                   Jedną ręką trzymała się za serce, a drugą za głowę. Nawet jej strach i ból były
                   majestatyczne. – Dzisiaj zabiorą każdego, kto nie przypadnie im do gustu. Taj-
                   belciu – jęknęła – popatrz tylko, przecież ci widać granatową spodniczkę spod
                   spódnicy… – zaczęła poprawiać ubranie pod wierzchnią warstwą córczynej
                   odzieży. Potem zwróciła się do Blumci: – Gdy tylko wejdą na podwórze, trzeba
                   zbiec i być pierwszym w kolejce. Po pierwsze nie będą wówczas bić, a po drugie,
                   nie oglądają tak dokładnie tych pierwszych… I trzeba stać prosto, bo wyprosto-
                   wanym z podniesioną głową wygląda się zdrowiej. – Wstała, zdjęła rękę z serca
                   i głowy, po czym wyprostowała się: – Jak wyglądam Tajbelciu?
                      – Dobrze, mamusiu – odpowiedziała Tajbele.
                      – Teraz ty wstań i pokaż, jak stoisz. – Tajbele wstała, wyprostowała się, a pani
                   Atłas ponownie złapała się za serce: – Słabo mi! Wyprostuj plecy. Wypnij pierś
                   i nie stój tak krzywo na tych obcasach. Wyglądasz przecież, jakbyś miała dwie
                   lewe nogi. Podnieś głowę, o, tak dobrze. I nie wypinaj brzucha. Jeszcze, nie daj
                   Boże, pomyślą, że jesteś w ciąży. A co to? – zaczęła obmacywać wypukłości na
                   biodrach córki.
                      – To nie ja – zagubiona Tajbele uśmiechnęła się. – To spódniczki i dwie pary
                   wełnianych spodni.                                                   221
   218   219   220   221   222   223   224   225   226   227   228