Page 195 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 195
mało. Nie był mężczyzną, człowiekiem. Dziwił się wierności Klary. Dlaczego już
na niego nie krzyczała? Nie zarzucała go brutalnymi pytaniami? Nie nazywała
go okropnymi epitetami? Zasłużył na to wszystko. Czemu tak się do niego dzisiaj
kleiła, od kiedy go ujrzała? Może w tym momencie byłoby lepiej, gdyby się na
niego rzuciła, wydrapała mu oczy, przeklęła go? Może właśnie to przywróciłoby
mu siły? Może w zawierusze kłótni poczułby siebie wyraźniej?
A jednak, jeśli komuś był w tym momencie wdzięczny, to właśnie Klarze –
właśnie za to jej milczenie, za wierność. Może jednak pozostanie na tym świecie
ktoś, kto nie będzie go kochał, ale mimo wszystko będzie myśleć o nim bez
nienawiści?
Gdy był już gotów wracać na Bałucki Rynek, zwrócił się do niej: – Muszę
przemówić do matek… Nie zostało już wiele czasu. Jeśli Niemcy przyjdą sami
i zabiorą kogo będą chcieli, będzie po wszystkim…
Zarzuciła ręce wokół jego zwiotczałej szyi: – Chodź, zróbmy to, co zrobił
Czerniaków.
Natychmiast się w nim zagotowało. Gniew wrócił i dodał mu sił: – Ty suko! –
oderwał jej ręce od siebie. – Myślisz, że to uratuje dzieci? Mam na imię Mordechaj,
a Mordechaj przechytrzył Hamana, moje drugie imię to Chaim… a to znaczy życie.
– Nie waż się! – krzyknęła.
– Muszę – odpowiedział zdecydowanie. – Chcę, aby jednak ktoś opuścił to
miejsce.
– Boisz się! – mówiła. – O swoje życie… o swoją głowę!
Jego głowa rzucała się gniewnie. Rozwichrzone włosy opadły na czoło i prze-
słoniły okulary: – Mało razy ją nadstawiałem? Ile razy mogłem ją stracić? – Ude-
rzał się pięścią w pierś: – Chcę, aby ktoś pozostał. Jestem gotów zapłacić cenę.
– Dziećmi.
– Nigdy nie byłaś matką. Dlaczego tak bardzo obchodzą cię dzieci?
– A ty mścisz się na ojcach, bo nigdy nie byłeś ojcem!
Dopadł do niej i potrzasnął za ramiona. W oczach obojga malowały się nie-
nawiść i rozpacz: – Milcz, ty impertynentko! Tak mi się odwdzięczasz za to, że
cię uratowałem?
– To przez ciebie nie zostałam matką.
– Dopiero byś to przeżywała, gdybyś dzisiaj była matką! – zagryzł usta. W ich
kącikach pojawiła się ślina. Zwiotczałe policzki drżały. Ale on nie mógł tak po
prostu od niej odejść. Nie dzisiaj. Ból szybko ugasił nienawiść w jego oczach.
Objął ją: – Klaro, serce – szepnął, przysuwając ku niej twarz, aby lepiej ją widzieć
w mrocznym przedpokoju. – Kocham dzieci, uwierz mi… Chciałem mieć syna
z tobą… Los nas nie oszczędził… Muszę zrobić coś, co jest ponad moje siły…
Muszę porozmawiać z matkami.
– Chaim – zapomniała o wcześniejszym wybuchu – pewnych rzeczy człowie-
kowi nie wolno brać na swoje barki.
– Muszę… jestem zdecydowany. 193