Page 179 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 179

nieco ciszej: – Kiedyś chciałbym porozmawiać z twoim bratem. – Szolemowi
                   natychmiast rozjaśniło się w głowie. Ot, tak to było. Wszystko dzięki Isroelowi.
                   Dlatego Górny go nie dotknął. Chłopcu jeszcze bardziej zakręciło się w głowie,
                   ale jednocześnie rozpogodził się, poweselał i uśmiechnął się, gdy Górny konty-
                   nuował szeptem: – Po wojnie – komisarz kiwał głową poważnie i ze smutkiem
                   – wiem, co o mnie powiecie… Ale to nie będzie słuszne. Musisz zrozumieć moje
                   położenie. Nie jestem członkiem partii. Ale nie sądź, że daleko mi do was. Mój
                   brat w Paryżu jest ważnym bundowcem… No i czy widziałeś, abym kiedykolwiek
                   wydał kogoś w łapy Kripo lub policji?
                      Szolem wyprostował się i wówczas poczuł się o głowę wyższy od wysokiego
                   Górnego. Jaką wielką siłę posiadał Bund! Jak dobrze było należeć do organizacji!
                   Jakże dzięki niej czuł się silny i dumny! I z wielkiego entuzjazmu, napięcia i emocji
                   poczuł, że nogi zaczynają się pod nim gwałtownie załamywać, jakby miał upaść,
                   więc szybko odpowiedział, obawiając się, że wkrótce nie będzie w stanie wydobyć
                   z siebie słowa: – Proszę zdjąć karę, panie Górny.
                      Górny pokręcił głową: – Co to, to nie. Muszę udowodnić, że panuję nad re-
                   sortem. Ale pójdę na kompromis. Jeden tydzień bez zup.
                      Głowa Górnego wirowała przed oczyma Szolema, a wraz z nią cały gabinet.
                   Ale miał jeszcze siłę, by rzec: – Niech pan pamięta, panie Górny, wojna się
                   niedługo skończy.
                      – Niech ci będzie, „towarzyszu z organizacji” – tym razem to określenie za-
                   brzmiało nieco przyjaźniej. – Daje wam tylko cztery dni kary.
                      – Ani jednego dnia! – Szolem nie mógł już rozróżnić rysów twarzy komisarza.
                      Słowa Górnego brzmiały, jakby dochodziły z odległego pomieszczenia: –
                   Dobrze. Zrobię to dla ruchu… I powiedz swojemu bratu, że chciałbym z nim
                   porozmawiać.
                      Szolem zmierzał do wyjścia. Powinien był podążać w kierunku drzwi wyprosto-
                   wany, dumny. I szedł prosto i dumnie, ale żeby nie upaść, złapał się za klamkę.
                   Miał jeszcze tyle siły, by się obejrzeć w stronę komisarza i powiedzieć: – Mam
                   do pana prośbę, panie Górny. Te wszystkie pudełeczka i drobiazgi, które pan
                   zarekwirował, nie są panu potrzebne. Proszę je nam oddać.
                      Jaki wyraz przybrała twarz Górnego, nie widział, bo kręciło mu się w głowie.
                   Lecz głos Górnego był już taki jak dawniej: – Jak ci oddam, to ci się ciemno zrobi
                   przed oczyma. Precz stąd, psi synu! Dać ci palec, a ty chciałbyś całej ręki?
                      Szolem próbował otworzyć zamek w drzwiach, ale nie mógł. Górny położył
                   obie ręce na klamce i szepnął Szolemowi do ucha: – Chcesz pracować w „od-
                   dziale specjalnym”?
                      Serce w piersi Szolema zadrżało. Zaraz też dobył się z niego głos niewyraźny,
                   zachrypnięty: – Mój brat… Motl… on też… proszę i jego wziąć.
                      Górny znowu wpadł w gniew: – Widzieliście go?! Daje się mu palec, to chce
                   całej ręki! Dobrze, twojego brata też wezmę.
                      Szolem dowlókł się na swoje miejsce w hali i zemdlał.             177
   174   175   176   177   178   179   180   181   182   183   184