Page 182 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 182

bądźmy głupcami – zwrócił się do nich. – Słyszeliście, ile chcą dać w ciemno? To
                 strażacy, dostają talony, więc wiedzą, ile jest wart talon Starego, a jeśli dla nich
                 ma taką wartość, to i dla nas też powinien mieć. Poczekajmy i zobaczmy sami.
                   Szafy były gotowe na czas, a następnego dnia po ich ukończeniu Szolem
                 nie mógł wstać z łóżka. Na szczęście przyszedł Motl i opowiedział, że Górny jest
                 zadowolony, daje Szolemowi tydzień na odpoczynek, a nawet polecił przysyłać
                 mu zupę do domu.
                   – Nie przyszedł żaden talon? – zapytał Szolem.
                   Talon nie przyszedł. Ale gdy Szolem po tygodniu wrócił do pracy, robotnicy
                 wybiegli mu naprzeciw i przekazali dobrą nowinę. Uściśnięto mu dłoń i pogra-
                 tulowano. Niemal zaniesiono go do biura Górnego, który wręczył mu karteczkę
                 i poinformował z uśmiechem: – To „PW”, tj. „Proszę wydać” – talon na podwójną
                 porcję dodatkowej zupy.
                   Pomoc przyszła od samego Górnego i z „oddziału specjalnego”, gdzie Szolem
                 i Motl zaczęli w końcu pracować.
                   Górny naprawdę zaprzyjaźnił się z Szolemem i coraz częściej oddawał mu
                 swoje własne, dodatkowe porcje zupy, dając przy tym do zrozumienia, że jego
                 brat Isroel powinien o tym wiedzieć. Zupa była dla Szolema i Motla – i z jej to
                 powodu rodziły się drobne tarcia pomiędzy braćmi. Motl mianowicie uważał,
                 że zupa nie powinna być dzielona na pół, lecz że on powinien dostawać dwie
                 trzecie – również dla swojego dziecka. Czy Szolem nie kochał bratanka? Ale
                 niełatwo było mu ustąpić Motlowi, bo chciał postawić Szejnę Pesię na nogi.
                 Faktycznie poprawiono jej wiek na pięćdziesiąt lat, ale powinna była wyglądać
                 o wiele młodziej, aby jej uwierzono. A i on sam ledwo chodził. A po drugie, Górny
                 był jego przyjacielem i sympatykiem jego partii, a nie Motla – a gdyby nie on, to
                 Motl niczego by nie miał. Ale Motl postawił na swoim. Szolem poddał się, jakby
                 jego przeznaczeniem było to, że w getcie nigdy nie będzie syty.
                   Mieszkanie Biebowa – bo meble były dla niego – również należało do świa-
                 ta, na który patrząc, czuło się, że patrzy się na ekran w kinie. To, co się tam
                 widziało, zdawało się nie mieć żadnego związku z prawdziwym życiem . Nawet
                                                                           9
                 to, co spożywały tam usta – łyk wódki, kawałek chleba z serem, talerz pełen
                 ziemniaków – wydawało się równie nieprawdziwe. Prawdziwa była tylko paczka,
                 którą się niosło do domu – a w niej połówka chleba z kawałkiem szynki. Dopiero
                 w domu, siedząc naprzeciw Szejny Pesi, Szolem mógł rozkoszować się szczęściem.
                   Chleb z szynką Szejna Pesia sprzedała. Na czarnym rynku chleb kosztował
                 niebotycznie drogo, a na szynkę to w ogóle nie było ceny. Będą mieli z czego
                 żyć przynajmniej przez dwa tygodnie, tak sądzili Szolem i Szejna Pesia. Będą
                 żyć jak ludzie.



                 9     Hans Biebow mieszkał poza gettem przy al. Kościuszki (Hermann-Göring-Straße 21 m. 25), a po
          180      1942 r. na ul. Jaracza (Moltkestraße 157/211).
   177   178   179   180   181   182   183   184   185   186   187