Page 183 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 183
I tak, jak kłopoty chodzą parami, również szczęście nie chadza w pojedynkę.
Za kilka dni Górny otrzymał zamówienie do wykonania w Sonderkommando, więc
posłał tam obu braci – Szolema i Motla, przypominając im przy okazji: – Nie
zapomnijcie powiedzieć swojemu bratu, co dla was robię.
Zamiast metalowych menażek Szolem i Motl zabrali do pracy w „Sonder”
wielkie garnki. Szejna Pesia dała synowi największy garnek ze swojego dobytku
– ten, w którym przed wojną gotowała na szabas.
Zonderowcy, obdarzana szacunkiem kasta policji, dostawali wspaniałe zupy.
Szolem i Motl czekali z garnkami, aż zonderowcy się nasycą, a potem również
otrzymali swoje porcje. Wydzielanie odbywało się w piwnicy i tam też dwaj bra-
cia siadali na podłodze, postawiwszy garnki między nogami, po czym zabierali
się do jedzenia. Zonderowcy przyglądali się, jak ci dwaj bracia niskiego wzrostu
opróżniają wielkie garnki. Dopiero przy ostatnich łyżkach Szolemowi zaczęło się
odbijać. Ale nie mógł przestać jeść. Zupa miała lepszy smak niż posiłki w domu
Biebowa – a gdy obaj wyskrobali garnki do dna, zonderowcy zaczęli się z nimi
przekomarzać.
– Chłopaki, chcecie jeszcze? – pytano ich.
– Tak – jęknęli obaj bracia.
Ponownie postawiono przed nimi pełne garnki. Zonderowcy stali obok i do-
pingowali, zakładali się i śmiali do rozpuku. Bracia zaś bekali i jedli.
Po takim popołudniu Szolem ledwo mógł ustać na nogach. Jego głowa
skąpana była w pocie. W środku żołądek chciał pęknąć. Zupa nie mogła sobie
znaleźć w nim miejsca, więc szukała drogi na zewnątrz. Zagryzł zęby i połknął ją
z powrotem. Nieźle go męczyło to, co zjadł, ale nie wolno mu było tego zwymio-
tować.
Ledwo dowlókł się do domu z wielkim garnkiem zupy, który mu dano na
drogę. Szejna Pesia promieniała. Z tego, co Szolem przyniósł do domu, można
było przygotować osiem-dziewięć niezłych porcji. Zaraz po przyjściu do domu
Szolem rzucił się na łóżko: – Będziemy bogaci, mamo! – wyjęczał.
Choć Szolem i Motl pracowali w Sonderkommando wedle zasady „PP” –
pracuj powoli, praca skończyła się pewnego pięknego dnia, i tegoż to właśnie
dnia Szolem wrócił do domu z ostatnim garnkiem zupy oraz ze szczególnym
upominkiem – kawałkiem kiełbasy. Kiełbasa była takim skarbem, że Szolem,
wlokąc się ulicą, myślał, że za ten skarb będzie mógł godnie żyć z Szejną Pesią
jeszcze co najmniej przez cztery tygodnie. Uśmiechał się do siebie i niecierpliwie
wyczekiwał chwili, kiedy zobaczy wyraz twarzy Szejny Pesi. Ale radość tę zmąciła
mu nagła myśl: pójdzie do szpitala dla chorych na płuca i rozdzieli zupę pomiędzy
towarzyszy. W końcu człowiek nie żyje tylko dla samego siebie.
Gdy myśl ta zaświtała mu w głowie, zaraz skręcił w kierunku szpitala. Szedł
żwawiej, pewniej, serce biło mu z napięcia i emocji. Minął dopiero co rozwie-
szone plakaty, które informowały, że Prezes wygłosi mowę na dziedzińcu straży
pożarnej. „Wariat”, śmiał się Szolem do samego siebie. „Nic tylko gada. Więcej 181