Page 174 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 174

Również syjoniści mieli kopię tego listu i również oni dostarczyli go Prezesowi.
                 W odpowiedzi Prezes stwierdził, że wie o tym już od dawna.
                   Getto wypełniło się lunatykami. W resortach ludzie stali przy maszynach
                 jak ogłuszeni. Narzędzia wypadały z rąk. „Dzieci do dziesiątego roku życia…”
                 – brzęczały muchy nad głowami. Później doszło: „Również starcy…”… Kim są
                 starcy? Ci, którzy mają ponad sześćdziesiąt lat? A ci, którzy mieli dokładnie
                 sześćdziesiątkę, jak na przykład Szejna Pesia?
                   Wieczorami Szolem siedział z matką, która ostatnio stała się bardziej roz-
                 mowna. Gdy tylko byli razem, zaczynała snuć te dziwaczne myśli, swoją filozo-
                 fię. A on żartował, podważał jej słowa i czekał, aż będzie mówiła dalej. W tych
                 słowach wyczuwał czułość, zatroskanie i obawę. Był do niej przywiązany – on,
                 najwierniejszy ze wszystkich jej synów. Beniaminek. Był w głębi duszy pewien,
                 że dokądkolwiek by poszła, on pójdzie razem z nią. Ochroni ją. Jest mężczyzną
                 i obroni tę jedyną wierną miłość, jaka istnieje na świecie.
                   Szaleństwo trwało kilka dni. Szolem miał rację. To była wydumana fantazja
                 chorych umysłów – czego to człowiek nie wymyśli! Po jednym, drugim dniu getto
                 przetrawiło wreszcie ten szalony sen. Nigdy nie było na świecie żadnego grabow-
                 skiego rabina, a wszystkie te straszne informacje o samym getcie również były
                 wyssane z palca. Znowu zaczęto rozmawiać o racjach i o jedzeniu. Znowu miały
                 nadejść kartofle, rzecz jasna nie w sierpniu, ale w pierwszych dniach września.
                 Całe wagony czekały na transport do getta i każdy przemijający dzień, każda
                 przemijająca noc przybliżały kartoflany dostatek.
                   Szolem znienawidził chodzenie na spotkania młodzieżowe, choć nie potrafił
                 z nich zrezygnować. Szimen, przywódca grupy młodzieży, cedził przez zęby nowy
                 raport i wieści zdobyte dzięki radiostacji „Świt”. Niemcy przystąpili do ostatecznej
                 likwidacji europejskiego żydostwa, rozpoczynając od Żydów polskich. Szimen był
                 wysokim młodzieńcem. Pracował w resorcie metalowym, a jego żylaste, wielkie
                 dłonie wydawały się silne i zręczne. Był bardzo uparty i oszczędny w słowach. Jego
                 wypowiedzi były rzeczowe i suche, a każde słowo, które wychodziło z jego ust,
                 miało w sobie jakąś twardość, zdecydowanie, których nie dało się zlekceważyć.
                 Ale Szolem miał wątpliwości co do prawdziwości tego, co mówił. Kto wie, może
                 radiostacja „Świt” była niemiecka? Może w ten sposób Niemcy chcieli złamać
                 żydowskiego ducha? Szolem był tym, który po wszystkich tych informacjach
                 pierwszy rozpoczął śpiew. Śpiewano ulubione, bliskie sercu pieśni – pieśni walki.
                 W drodze do domu Szimen bił się pięścią w piersi: – Mnie żywego nie wezmą!
                   – Mnie też nie… mnie też nie! – odpowiadano mu.
                   Wyglądało to na puste przechwałki, rodzaj dziecięcej zabawy. Jakby to były
                 słowa, które nigdy nie będą wymagały realizacji!
                   Isroel, najstarszy brat Szolema, był w tych dniach bardziej oddalony niż zwy-
                 kle. Stał się jeszcze poważniejszy i bardziej milczący. Od czasu do czasu jadał
                 kolację z Szolemem i Szejną Pesią, ale wówczas uparcie wpatrywał się w talerz,
          172    sprawiając wrażenie, że słucha ich rozmowy tylko jednym uchem. Szolem nie
   169   170   171   172   173   174   175   176   177   178   179