Page 178 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 178

Zgromadzenie postanowiło wysłać jednoosobową delegację i ku zdumieniu
                 Szolema wybór padł na niego.
                   – Za nic w świecie – Szolem pokręcił głową, czując, jak czarne kręgi wirują
                 mu przed oczyma. Ledwo stał na nogach. – Nie będę go o nic prosił – obwieścił.
                 – Jeszcze pogorszę sprawę i później będziecie mieć do mnie pretensje.
                   Zaczęto go nagabywać, aby jednak poszedł: – Gdy pójdzie kto inny, to oberwie.
                 Ciebie poważa. Widziałeś przecież, że nawet cię nie dotknął.
                   To było dziwne i Szolem też się temu dziwił. Nie bacząc na okazywaną mu
                 niechęć, musiał przyznać, że jeszcze nigdy od Górnego nie oberwał. W końcu
                 dał się uprosić i poszedł jako delegat całego zgromadzenia.
                   Wszedłszy do biura komisarza, Szolem powiedział bez śladu lęku: – Przyby-
                 wam jako delegat całej hali. Z powodu kary.
                   Górny podskoczył. Podbiegł do drzwi i zaryglował zamek, jakby chciał złapać
                 ptaszka do klatki. Jednak, ku zdumieniu Szolema, twarz jego zmieniała się. Oczy
                 nie były już przymrużone i pełne gniewu. Jego twarz, czerwona i zlana potem,
                 sprawiała wrażenie zmęczonej, a on sam zaczął się wydawać niższy niż zwykle.
                 Podszedł do Szolema, a gdy mówił, również jego głos zdawał się mieć inne
                 brzmienie – głębsze, cięższe: – Pożar zażegnany. Ale nas obserwują. Tak czy siak
                 podejrzewają nas o sabotaż, ja jestem odpowiedzialny za wszystko. A co będzie,
                 jak wezmą cały resort, tak jak stoi, i przeznaczą do wysiedlenia?
                   Twarz Górnego przybrała swojski, ludzki wyraz. Szolem stojąc tak, niemal nie
                 zemdlał, lecz w środku, w sobie, poczuł się znacznie lepiej. – Na czym nas pan
                 złapał, panie Górny? – zapytał, jakby Górny nie był wielkim komisarzem, lecz
                 sąsiadem z podwórka. – Do każdego pudełeczka, które wyrabiamy, używamy
                 odpadków drewna, które i tak idą na spalenie. To zatem ma być kradzież? To
                 można nazwać sabotażem?
                    – Oczywiście, że to sabotaż. Czy to resort pudełeczek? Żartów? A co by było,
                 gdyby tak w trakcie tego wszystkiego wpadła komisja? – rzeczowo zapytał Górny.
                   Szolem udawał, że nie słyszy tej uwagi: – Dlaczego nie ukarze pan tych, którzy
                 wynoszą całe wagony drewna? – odpowiedział na to. – I cóż takiego można sobie
                 kupić za te parę pudełeczek? Chleba? Kartofli? Nie. Odrobinę fusów kawowych
                 do zapchania żołądka. A ilu to prawdziwych stolarzy pozostało jeszcze przy życiu,
                 co? Chce pan, abyśmy wszyscy zdechli? Dlatego odbiera pan nam zupy? No to
                 nie będzie pan miał z kim pracować, panie Górny. Ostrzegam pana. I pytam,
                 gdzie się pan bez nas podzieje?
                   Szolem czuł, że przekracza miarę. Ale ku jego zdumieniu Górny nie wpadł
                 we wściekłość. Zaczął się wręcz usprawiedliwiać: – Czy myślisz, że robię to dla
                 przyjemności? Proszę, uwierz mi, nie jestem takim psem, za jakiego wszyscy
                 mnie uważacie. Czy nie chcę tego samego, co wy? Czego wszyscy chcemy? Są-
                 dzisz, że prowadzę niemiecką politykę w tym resorcie? Czy uważasz, że moim
                 życiowym celem jest produkowanie skrzynek na bomby? Chcę przeżyć wojnę tak
          176    samo jak ty i dlatego… – W tym momencie nachylił się ku chłopcu i powiedział
   173   174   175   176   177   178   179   180   181   182   183