Page 173 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 173

Szolem, często również nie wiedział, czy jest przy zdrowych zmysłach, zwłaszcza
                   w czasie wielkich upałów, gdy ulice były opustoszałe. Czy jemu samemu nie
                   zdawało się, że wysiedleni wrócili, że chodzą po pustym getcie, po dziesiątkach
                   chodników, a pomiędzy nimi wszyscy towarzysze, którzy zniknęli. Gdy nadszedł
                   deszcz, zmył duchotę i przegnał złe duchy. Wiadomości były dobre. Myśl: „W roku
                   1942 będziemy wyzwoleni!” stała się hasłem partii. Proroczy slogan „Wytrwać
                   i przetrwać!” był drugim jej hasłem.
                      Ale znowu zrobiło się gorąco i dobre wieści, zmęczone upałem, przestały
                   nadchodzić. Kartofle zostały zjedzone, a Prezes dotrzymał słowa. Nowy transport
                   nie nadchodził. Jednak zamiast popaść po prostu w rozpacz, getto oszalało,
                   jakby wszyscy dostali udaru słonecznego.
                      List grabowskiego rabina przyniósł ze sobą pewien Żyd z prowincji. Isroel
                   odczytał go na posiedzeniu partii i komitetu młodzieżowego i teraz Szolem znał
                   go na pamięć.
                      „Najukochańsi” – pisał grabowski rabin – „na nasze nieszczęście wiemy już
                   teraz wszystko. Dzisiaj pojawił się tu świadek, który był osobiście tam, w piekle.
                   Znajduje się ono we wsi Chełmno, obok Dąbia, a wszyscy zostali pogrzebani
                   w lesie, który nazywa się Lubaw … Zabrano tam również tysiące Cyganów
                                                7
                   z Łodzi. Wszyscy są mordowani gazem, przez uduszenie. Serce martwieje, oczy
                   zalewają się łzami. Nie myślcie, że pisze do was szaleniec. To wszystko brutalna,
                   okrutna prawda. Człowieku, zerwij z siebie odzienie, tarzaj się po ziemi. Biegaj po
                   ulicach i płacz, albo śmiej się oszalały. Może Bóg, błogosławione Jego imię, nas
                   wspomoże i choć garstka ocaleje. Pomóż, Stwórco! Napiszcie, czy to wszystko
                   już jest wam wiadome…”
                      Szolem dobrze pamiętał scenę, jaka się rozegrała po przeczytaniu tego listu.
                   Siedzieli w środku, w dusznej sypialni. Wszyscy wyglądali jak figury woskowe,
                   skamieniałe i nieruchome. Sam Isroel siedział na krześle skurczony, marszcząc
                   czoło, zaciskając wargi, zanurzony w swoich myślach.
                      Grabowski rabin zwariował. „Nie myślcie, że pisze do was szaleniec”, pisał
                   w liście. Żaden wariat nie wierzy w swoje szaleństwo. W liście nie było ani jednego
                   słowa prawdy. Szolem dziwił się, że towarzysze tego nie rozumieją. Towarzyszka
                   Brocha Koplowicz, taka zdecydowana w sądach, ta, która ze swoim pięknym,
                   mocnym profilem i z lwią grzywą kręconych blond loków siedziała skurczona i ze-
                   sztywniała, bez przerwy głośno powtarzając imię swojej ośmioletniej córki. Kto
                   ośmieli się zrobić coś złego jej dziecku? Najbezpieczniejsze przecież ze wszystkich
                   są dzieci. Nie inaczej tylko nawet najrozsądniejsi mówili jak w gorączce. W końcu
                   Isroel stwierdził, że należy przekazać to „pozdrowienie” Prezesowi, aby nie mógł
                   robić z siebie męczennika.



                   7    Ofiary zamordowane spalinami w ciężarówkach były grzebane w lesie rzuchowskim odległym od
                      Chełmna o 4 km.                                                   171
   168   169   170   171   172   173   174   175   176   177   178