Page 170 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 170

a człowiekowi lżej iść, gdy ma się na kim wesprzeć. Również Rejzl ostatnio led-
                 wo trzymała się na nogach. Więc szły objęte. Nogi jednej były chude jak patyki,
                 a drugiej grube jak dynie.
                   Resort Sortowania i Użytkowania Odpadów znajdował się na podwórku,
                 z którego wszystkich mieszkańców wywieziono w ostatnich transportach. Aby
                 zorganizować taki resort, nie musiano niczego przebudowywać. Opróżniono
                 tylko pokoje z mebli, wstawiono stoły tam, gdzie ich nie było, poustawiano stołki
                 dookoła stołów i resort był gotowy.
                   W większości pracowały tu starsze i całkiem stare kobiety. Praca nie była
                 ciężka, a pracownice nie musiały mieć do niej żadnych kwalifikacji. Która to z nich
                 nie była znawczynią dobrych ubrań? Która to nie potrafiłaby oddzielić czystej
                 wełny od wikunii ? Sortowały odzież dorosłych i dzieci według jakości i czystości.
                              3
                 Niektóre ubrania były zakrwawione i poplamione, inne – zupełnie nowe, jakby
                 nigdy nieużywane. W pokojach Wydziału Starzyzny unosił się dziwny zapach, do
                 którego trzeba było się bardzo długo przyzwyczajać.
                   Dyscyplina w resorcie była luźna. Nie pojawiały się tutaj żadne niemieckie ko-
                 misje, również Prezes ze swoimi ludźmi się tu nie pokazywał. Kobiety wykonywały
                 pracę bez wielkiego pośpiechu, ale całkiem dokładnie i dobrze. Nie trzeba było
                 ich pilnować, aby nie oszukiwały, bo one same chciały jak najszybciej odpraco-
                 wać należne godziny. Chciały mieć zajęte ręce, bo inaczej myśli płatały im figle.
                 Niejeden raz, spoglądając na ubranie, widziały człowieka, który je nosił. Każde
                 ubranie miało swoją naturę, swoją ludzką naturę, swój ludzki wiek i swoje własne
                 zmarszczki, a ubranka dziecięce – swój urok. Więc lepiej było dla kobiet, kiedy
                 ich ręce mięły te ubrania, aby wyglądały mniej ludzko. A palce koncentrowały
                 się tylko na jakości materii. Jednak i tak wiedziano, że ciało, którego brakowało,
                 było ciałem Żyda z prowincji, nie zaś, broń Boże, łodzianina czy kogoś, kto zniknął
                 w czasie zimowego wysiedlenia. A mimo to bardzo smutno było tu pracować.
                   Najlepszym sposobem szybszego spędzania czasu było rzecz jasna wpra-
                 wienie w ruch ust. I faktycznie, kobiece usta nie zamykały się do końca dnia,
                 mieląc godziny niczym młynki kawę, od rana do południa, od południa do fajrantu.
                 W drugiej połowie dnia kobiety zaczynały przygotowywać paczki dla siebie, do
                 zabrania do domu. Każda Żydówka wyszukiwała sobie sztukę ubrania, która jej
                 wpadła w oko, po czym jedna drugiej pomagała umieścić ją nad biustem lub wokół
                 brzucha. Rewizje z reguły przebiegały spokojnie. Kierownik, jedyny mężczyzna
                 w całym resorcie, uprzejmy, blady młodzieniec, patrzył na wszystko przez palce.
                   Czasami zdarzało się, że tak pracując czy szukając dla siebie ubrania, kobiety
                 natrafiały w kieszeni tej czy innej sztuki na liścik ze znajomym podpisem albo



                 3    Wikunia – luksusowa wełna z wigonii (wikunii) andyjskiej, gatunku spokrewnionego z lamą. Praw-
                   dopodobnie autorka ma na myśli, że kobiety musiały umieć odróżnić czystą wełnę (czyli materiał
          168      drogi i porządny) od czegoś, co było w pośledniejszym gatunku.
   165   166   167   168   169   170   171   172   173   174   175