Page 155 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 155
– A co to panią obchodzi? – w tym momencie Bella ożywiła się i oparła
o balustradę, owijając ręce wokół tralek: – Pamięta pani, panno Diamant, jak
na początku mawiała pani, że w getcie jeden przed drugim nie będzie mógł
udawać, że jeden przed drugim będzie tu chodził nagi jak Adam? To właśnie to.
Teraz widzi mnie pani nagą jak Adam. Wszystko pozostałe, czego pani uczyła, to
kłamstwa. Piękne słówka… wielka filozofia. Sztuka. Piękno. Miłość! Ha, miłość!
To najśmieszniejsze ze wszystkiego. Kto w ogóle wymyślił takie głupie słowo?
Czego to pani nie wygadywała nam na temat miłości! Te wielkie rzeczy, które
pani nią tłumaczyła! Biedna panna Diamant, a przecież tak naprawdę istnieje
tylko żołądek i kiszki. To przez nie wszystko wchodzi i wychodzi. Życie to dwa
otwory i ten ruch pomiędzy nimi. Tak, fizjologia to jedyna nauka, która nie kła-
mie… – spojrzała z ukosa na starą kobietę i zauważyła, że jej siwa głowa jest
opuszczona, a plecy głęboko pochylone nad kolanami. – Po co pani tu przyszła?
Czego pani chce ode mnie? – rzuciła gniewnie.
Siwa głowa drżała, poruszając się z boku na bok: – Dziecko… to nie tak…
Bella siadła na podłodze balkonu. – Aha! – zawołała – mnie już pani więcej
na to nie nabierze! Już wystarczająco mi pani omotała głowę pajęczyną, watą.
Droga, dobra profesorka… To pani mi dopomogła umościć się w miękkich
poduszkach, w puchowych pierzynach. Sądzi pani, że to nie boli, gdy się jest
brutalnie z nich wyciąganym?... Ale teraz nie ma pani już co płakać nade mną.
Może mi pani pogratulować. Dobrze mi. Widzi pani to drzewo na dole? To mój
sąsiad. Nie oszukujemy się nawzajem. Nie używamy górnolotnych słów. Rozu-
miemy się dobrze i to jest to. Ono stoi tam, a ja siedzę tutaj. Ono jest samo i ja
jestem sama. Martwe rzeczy, żywe… Wszystko jest samotne, a zwłaszcza jeśli
wszystko jest takie… Nic się nie czuje i tak ma być.
– Twoja mama… – panna Diamant wyszeptała powoli, ostrożnie – ona cię
potrzebuje…
– Proszę mi nie mówić o mamie, bardzo proszę – Bella machnęła gniewnie
ręką. – Wie pani, do czego jestem jej potrzebna? Aby mogła wyładować na
mnie swój gniew, rozgoryczenie… Po to mnie potrzebuje. Potrzebuje ofiary. Gdy
ojciec był w Kripo, myślałam, że to na nowo obudziło w niej matkę… Byłam
idiotką… Jak mogło to obudzić w niej matkę, gdy nigdy matką nie była? Cała ta
wyidealizowana sprawa z macierzyństwem, panno Diamant… Puste kłamstwo!
Wszystko, co istnieje, to żądza posiadania… Wola posiadania i karmienia się
kosztem innych. Tak, biedna panno Diamant… Kiedy przejrzy pani na oczy i zo-
baczy rzeczy takimi, jakie są?
– Nie nazywaj mnie biedną… – panna Diamant odzyskała perlistość głosu.
To ty jesteś biedna. To… to, co mówisz, nie jest do końca prawdą… To tylko jedno
jej oblicze. To, co krzyczy przez ciebie, jest najlepszym dowodem, że do życia
potrzebne jest coś więcej niż tylko mechanizm, jak ty to nazywasz… fizjologii.
Dlaczego nie zapominasz o swoim ojcu? On zaszedł dalej… Musi wiedzieć więcej
niż my obie… 153