Page 153 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 153
bawiąc się kawałkiem kredy. – Słyszałem o pani, panno Diamant – dodał. – Oni
również często o pani wspominali. – Poprosiła go o coś do picia, więc przyniósł jej
szklankę wody. Wyraz jego twarzy wciąż jeszcze był pełen pogardliwej dumy. Ale
jej nie można było oszukać. Miała przed sobą smutne dziecko, swojego ucznia.
Połykała wodę wraz z bólem malującym się w jego mądrych oczach. – Wszyscy
się rozbiegli – rozłożył ręce, aby pokazać jej pustą szopę. – Już trzy tygodnie.
Pani sądzi, że to przez upały? Dlaczego nie przerażały ich mrozy?
– Może ma pan księgę z adresami? – zapytała.
Zaśmiał się skrzekliwie: – Czy pani myśli, że prowadziliśmy rejestry, buchal-
terię i inne tego typu rzeczy? Wszystko było wielką improwizacją. Kto chciał,
przychodził i słuchał…
– Wrócą – pocieszyła go.
Rzucił kawałkiem kredy w powietrze i złapał ją oburącz. – Wykluczone! – wy-
krzyknął. – I tak ma być. Ja sam przychodzę tylko dlatego… że tu jest chłodno.
Nie łudźmy się, panno Diamant. To bez sensu. Ludzie to zrozumieli. Czasami
uczniowie pojmują lepiej i szybciej niż ich nauczyciele. Wyraźnie mi uświadomili
to szaleństwo… wszyscy zmierzamy do grobu… a umysł pełen wiedzy, czy umysł
pusty gniją dokładnie tak samo.
Nie mogła tego znieść. – Proszę tak nie mówić – poprosiła. – Nie wolno
panu tak mówić. Ma pan przed sobą wielkie, długie życie. A dopóki się żyje, to
jest różnica.
– Jak długo się żyje to jest różnica? Jasne, cześć wiedzy i postępowi! Cześć
narodowi niemieckiemu i jego wielkim matematykom, wspaniałym ludziom
nauki! Jak wyrafinowanie i dokładnie ulepszyli prawa dżungli. Kiedyś, jeszcze
w dżungli, jedno zwierzę mogło się skryć przed drugim. Ale od Niemca nie da
się uciec. Ma doskonałe rozwiązania technologiczne, psychologicznie udosko-
nalone do ostatniego detalu. – Ponownie rzucił kredą w powietrze i uśmiechnął
się krzywo: – Jak to lud powiada? Wiedza to płomień w ludzkich rękach. Jeden
oświetli nim człowieka, a inny go spali.
Chciała mu coś powiedzieć, ale nie było potrzeby. Nie o niego się bała. Był zły
i rozgoryczony, smutny i zrozpaczony, ale stał przed tablicą z kawałkiem kredy
w dłoni. Nie sądziła, że przyszedł tutaj, bo tu jest chłodniej. Jej serce pogrążyło
się w bólu z powodu jej uczniów, którzy tu nie przyszli.
Wstała, chwilę popatrzyła jak bawi się kredą i powiedziała, uśmiechając się
bardzo delikatnie: – Proszę nie wypuszczać kredy z dłoni.
Szła rozżarzoną, na wpół pustą ulicą. Wieczorne słońce lizało chodniki gorącym
językiem – zlizując również łzy z policzków starej kobiety. Panna Diamant czuła
się winna wobec swoich uczniów, jakby to ona ich opuściła, nie oni – lecz ona.
Już była blisko mostu, gdy przypomniała sobie ten jedyny adres, który pamiętała:
podwórko na Lutomierskiej.
* 151