Page 158 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 158

drżącym dłoniom, które wręczały jej książkę. – Prezent dla ciebie, Bello…
                   Wzruszyła ramionami: – Po co mi to? – odepchnęła od siebie nauczycielkę
                i jej książkę.
                   Panna Diamant oparła dłoń o biodro, pochyliła się z trudem i odłożyła dro-
                gocenny tom na podłodze balkonu: – Zrób z tym, co zechcesz.


                                                 *



                   Panna Diamant niewiele spała w nocy. Trzy, cztery godziny na dobę zupełnie
                jej wystarczały. Jednak nie były to noce bezsenne jak przed rokiem. Tamte pełne
                były wyczerpujących starań, aby zatopić się w nocy. Dzisiejsze noce były pełne
                czuwania wypełnionego życiem, które nie miało w sobie nic z sennych koszmarów.
                Jasno zdawała sobie sprawę z tego, co się z nią dzieje. Wszystkie dawne drogi,
                którymi kroczyła, były przesłonięte mgłą pół snu pół jawy. Wszystko widziała
                jak przez welon, z oddali, w zamgleniu. Było oczywiste, że w taki welon chciała
                też otulić swoich uczniów. Bella miała rację, mówiąc o puchowych poduszkach
                – pożądaniu piękna, wiecznym poszukiwaniu dobra i wzniosłości… Pragnieniu,
                by kroczyć ścieżkami, które ciągną się nie po realnej ziemi, lecz choć odrobinę
                ponad nią. Ona, panna Diamant, była winna, a przecież wiedziała, że inaczej
                sama nie mogłaby żyć i podążać do przodu, inaczej nie mogłaby być nauczycielką.
                   Teraz, kiedy zasłony opadły, potargane i rozdarte, a ona pozostała sam na
                sam z surowością „nagiej prawdy” Belli, wiedziała, że otchłań jest otwarta i że
                na nią czeka. Ale właśnie w tym wyraźnym momencie spotkania z nią przeszła
                jej ochota, aby się w niej zanurzyć (kiedyś Bella również śmierć postrzegała
                przystrojoną welonem piękna). Nagle zakochała się w tej oto surowej egzysten-
                cji. Dobrze było istnieć, uczepić się tego okropnego piękna, które nosi miano
                życia. Czepiając się go, dobrze wiedziała, niczym pająk, którego pajęczyna jest
                porwana, że niebawem będzie snuć nowe wątki i łączyć je, aby się utrzymać,
                zapobiec upadkowi.
                   Wiedziała też, że dzieci z podwórka, ten nowy początek, w końcu obudzą
                jej dawną naturę. Stworzy sobie nową muzykę, inspirację, która będzie jej
                towarzyszyć dalej… Stworzy to, co nazywa „stylem życia”. Czy musi się przed
                tym bronić, zwalczać w sobie? Musi to pielęgnować i przywoływać? Nie, ani
                jedno, ani drugie nie było ważne. Ważna była pełna czuwania, bezsenna noc
                wchłonięta przez nią, pannę Diamant, wiele miesięcy temu, które były tylko jej.
                Obojętność wspaniałego nieba, ziemskich zapachów – nikt tego nie postrzegał
                i nie czuł w taki sposób jak ona. Świat, jak go pojmowała, był niczyj, tylko jej, i to
                było potężne uczucie. Dawało siłę również do tego, aby przyjąć getto, które − jak
                je postrzegała – nie należało do nikogo, tylko do niej. I nasłuchiwała, jak w tej
          156   ciszy getto oddycha potem i strachem. Jakże wypełniona potrafi być cisza! Jak
   153   154   155   156   157   158   159   160   161   162   163