Page 149 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 149

był głodny i podenerwowany – już nie był głodny i podenerwowany, od tygodni
                   osobiście podlegając fizycznym i chemicznym zasadom rozpadu. Po nim odeszła
                   nauczycielka niemieckiego, Frau Braude, dama z podwójnym podbródkiem,
                   która pałała niechęcią do mężczyzn. Jeszcze tego samego tygodnia odeszła
                   nauczycielka prac ręcznych, pani Brojner.
                      „Karmelka”, panna Fajner i stare małżeństwo – profesor Hager i pani Ha-
                   gerowa – jeszcze się trzymali i ku zdumieniu wszystkich trzymała się również
                   panna Diamant.
                      Wiedziała, że według wszelkiej rachuby jej kolejka do miejsca na marysiń-
                   skim cmentarzu już dawno przeszła i sama dziwiła się tej niesprawiedliwości.
                   Inni, młodsi od niej, już dawno opuścili podwórko. Widziała zdumienie w oczach
                   sąsiadów, pytanie – co tu jeszcze robi? – I zgadzała się z nim. Sama im to
                   niejednokrotnie mówiła w żartach. Tego lata zyskała nową, niezwykłą zdolność
                   żartowania. Cały świat, życie, a zwłaszcza ludzki los zaczęły w jej oczach wyglą-
                   dać jak tragiczny żart, dowcip. I nie brałaby ich już poważnie, gdyby nie dzieci
                   z klubu, sieroty po jej kolegach.
                      Gdy patrzyła na nie, nie było jej do śmiechu. Ogarniał ją gniew na niewidzialne-
                   go żartownisia i to właśnie ten gniew trzymał ją na nogach, wyganiał z posłania,
                   a nawet zabijał jej tęsknotę za spokojem (również to było nielogiczne, wbrew
                   prawom natury, czysta kpina).
                      Ostatnio miała się wybornie, głód jej nie dokuczał, a upałów nie czuła. Znowu
                   nosiła swoją liliową suknię, która wyglądała jak grecka tunika, a do drewniaków
                   była przyzwyczajona. Nie ciążyły jej. Głowę miała niemal łysą, a resztki włosów,
                   które na niej pozostały, za nic w świecie nie chciały umierać. Odstające i deli-
                   katne jak puch, wyglądały jak biała aureola nad jej czołem. Ale umysł pod tym
                   czołem pracował dobrze i jasno.
                      Dreptała maleńkimi kroczkami – schodami w górę, schodami w dół, od domu
                   do domu, przez podwórze, przez ogrodzony drucianym płotem ogród, zwołując
                   dzieci. Obok, w fabryce bielizny, urządzono dla nich szkołę . Tam, po pracy w re-
                                                                   3
                   sorcie i po kolacji, pracowali pozostali przy życiu nauczyciele, „Karmelka”, pani
                   Fajner, profesor Hager.
                      Była to fantastyczna szkoła, radosna szkoła, gdzie nauczyciele sami byli
                   uczniami. Każdy z tych doświadczonych profesorów, choć wychudzony, obudził
                   w sobie długo uśpione dziecko. Uczono się improwizować tańce, odgrywać na
                   poczekaniu wymyślone historie, raz pokój zamienił się w las, a dzieci zbierały
                   kwiaty, innym razem był odległą planetą, a dzieci były jej mieszkańcami. Uczono




                   3    Taka szkoła dla dzieci, gdzie najmłodsi mogli oprócz pracy uczyć się i bawić, naprawdę funkcjo-
                      nowała w getcie przy Wytwórni Damskich Sukien i Bielizny Leona Glazera przy ul. Dworskiej 14
                      (dziś WiN).                                                       147
   144   145   146   147   148   149   150   151   152   153   154