Page 138 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 138

wzmacniał je przypływ nowych sił, jakby powietrze nie było gęste i duszne, lecz
                 lekkie i rześkie. Praca wrzała.
                   Przez rozpalone ulice i domy niosła się dobra wiadomość – Niemcy są zadowo-
                 leni z getta. To znaczy, że można było pozwolić sobie na wysiadywanie wieczorami
                 na progach i skarżenie się na upał. Można było uwolnić się od niepokoju, uśpić
                 czujność. Leniwie i sennie dzielono się nadzieją: „Lada dzień przyjdzie koniec
                 Jekego, a my to zobaczymy na własne oczy”. Dźwięk tramwaju, który przejeżdżał
                 sąsiednią ulicą getta, wioząc towary i jedzenie, podsycał tę nadzieję: „Świat nie
                 może się bez nas obejść, jesteśmy potrzebni”.
                   Tym samym tramwajem wieczorami przybywały setki załamanych ludzi z ma-
                 łych miasteczek na prowincji. Pojawiali się na ulicach, zaczepiali siedzących na
                 progach i opowiadali: „W miasteczku Turek  dzieci jak gumowe lalki wrzucano
                                                     6
                 na ciężarówki… W Łasku zabrano jedynie kilka setek, a resztę zaprowadzono do
                 lasu… W Warcie najpierw powieszono rabina z synem, a potem…” – pogodnie
                 nastrojeni tubylcy, przesiadując na progach, słuchali, mrugali oczyma, ocierali
                 pot z twarzy, a gdy tylko obcy znikali, zaczynali rozmawiać o nowym wynalazku,
                 jak zrobić placki z liści chrzanu.
                   Na murach pojawiło się obwieszczenie o konieczności zgromadzenia 500 męż-
                 czyzn i 200 kobiet na roboty do Niemiec. Poza tym nie było ważnych informacji.
                 Małe wysiedlenia były codziennością. Herr Schatten zajmował się dostawami
                 kontyngentu, wypełniając swoją funkcję wzorowo. Zawsze miał żądaną liczbę
                 głów na czas. Poza tym miał do swojej dyspozycji ochotników, którzy mieli po
                 dziurki w nosie getta i upałów, a brakującą resztę łapano na ulicach czy zabierano
                 w nocy prosto z łóżek. Dzisiejszy rozkaz tym się tylko różnił od poprzednich, że
                 żądana liczba osób miała być dostarczona w ciągu 24 godzin. Tak było lepiej dla
                 getta. Normalny rytm pracy mniej na tym cierpiał.
                   Rachela spała na posłaniu zrobionym z krzeseł, przy otwartym oknie. Podusz-
                 ka pod jej głową była mokra od łez. Ostatnio często płakała we śnie – który był
                 głębszy i cięższy niż zwykły sen. Miała koszmary, widziała się w nieskończonych
                 otchłaniach, w pustych przestrzeniach bez wizji, bez obrazów. Poprzez tę pustkę
                 coś tępo stukało i pulsowało. Każde uderzenie unosiło ją coraz wyżej… w górę.
                 Słyszała krzyki… wołania. Pot płynął po jej twarzy, kleista ślina wydobywała się
                 z jej na wpół otwartych ust.
                   Nagle ten krzyk ją poderwał. Skoczyła i szeroko otworzyła oczy. Jeszcze
                 spała, ale jej nogi już były przytomne. Ktoś walił pięściami w drzwi. – Ejbuszyc!
                 Ejbuszyc! – wrzeszczano.





                 6   Latem 1942 r. do getta łódzkiego Niemcy zaczęli sprowadzać Żydów z likwidowanych gett pro-
                   wincjonalnych, m.in. z Pabianic, Bełchatowa, Turku, Łasku, Ozorkowa, Zelowa. Wiadomości o tych
          136      transportach trafiły do prowadzonych wtedy dzienników, m.in. Dziennika Dawida Sierakowiaka.
   133   134   135   136   137   138   139   140   141   142   143