Page 140 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 140

aby z nią porozmawiać. Podążyła za nim na zewnątrz, na ulicę, mówiąc do jego
                 pleców: − On pracuje w kooperatywie… Jeszcze dzisiaj ich wyślą…
                   Pozwolił jej iść za sobą i mówić do swoich pleców. Gdy nie miała już nic do
                 powiedzenia i czekała na jego odpowiedź, odwrócił się do niej i uprzejmie podał
                 jej dłoń: − Załatwione, panno Rachelo.
                   Popatrzyła na niego. Całą istotą wpatrywała się w niego, przywierając do
                 jego jasnych oczu. Czy dobrze słyszała? Czy naprawdę to powiedział? Nie miała
                 czasu zapytać, bo już był daleko od niej, choć wciąż czuła, że jest tutaj, obok.
                 Powinna była za nim pobiec. Rzucić mu się na szyję, przytulić za jego dobroć.
                 Była w nim zakochana po uszy… bo dzięki niemu stanie się to, co się stanie, tak
                 jak się tego spodziewała. Znowu zobaczy ojca.
                   Mojsze wrócił do domu wieczorem. Wyglądał jak pijany, otumaniony. Objął
                 Blumcię i rozpłakał się z głową zanurzoną w jej włosy. Córka i syn, mrugając
                 wilgotnymi oczyma, zawstydzeni patrzyli, jak dorosły ojciec płacze. Gdy jego
                 chlipanie przeszło w długi szloch, chcieli odwrócić wzrok, zatkać uszy – ale nie
                 potrafili. Obraz ojca płaczącego w ramionach matki będą nosić w pamięci aż
                 do końca swoich dni.
                    A jednak przeżycie z Mojszem po kilku dniach zostało zapomniane, przesło-
                 nięte rytmem życia getta. Nawet on, sam Mojsze, wydawał się nie pamiętać tej
                 sądnej nocy. Liczyła się tylko teraźniejszość – gorące, spocone teraz, z którym
                 trzeba było sobie radzić.
                   Znowu odbywały się wywózki, większe i mniejsze. Znowu szukano ludzi w do-
                 mach, łapano na ulicach. Ale tego obawiali się już inni. Mojsze Ejbuszyca nie było
                 na żadnej liście. Był pod ochroną „świętego Kamaszniczka”.
                   Miał plecy.
                   Powinien był dojść do siebie, był gettownikiem, który miał szczęście – pracował
                 w kooperatywie, czasami udawało mu się zdobyć odrobinę cukru czy marmolady.
                 Ale siły nie chciały do niego wrócić mimo buteleczek vigantolu , które Rachela
                                                                     7
                 zdobywała dla niego przez innego ucznia, weterynarza. Mojsze ledwo chodził.
                   A jednak odwiedzał Samuela. Przejście przez most sprawiało mu trudności,
                 więc Szlamek czy Rachela musieli go przeprowadzać. Samuel, któremu zdjęto
                 w końcu gipsowy gorset, zaczął poruszać się po pokoju. Chudy, pochylony męż-
                 czyzna z siwą głową patrzył na wszystko i na wszystkich ciemnymi jak węgiel,
                 zdumionymi oczyma. Później z szacunku dla Mojszego wychodził z nim na po-
                 dwórko. Obaj czuli się najlepiej w swoim towarzystwie i poza domem, gdzie byli
                 swobodniejsi. Przeszli na ty i w gruncie rzeczy jeszcze mniej rozmawiali niż kiedyś.





                 7    Vigantol – pożądany w getcie preparat zawierający witaminę D3, niezbędną do prawidłowego funk-
                   cjonowania mięśni oraz układu odpornościowego. Oleisty roztwór uważany za „cudowny lek” był
          138      w getcie trudno dostępny i osiągał niebotyczne ceny.
   135   136   137   138   139   140   141   142   143   144   145