Page 143 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 143

Rachela miała nadzieję, że zostanie przydzielona do komisji bibliotecznej.
                   Jednak tak się nie stało. W kuchni pozostały gołe, opróżnione ściany. Również
                   Rachela czuła się pusta w środku.
                      Mojsze i Blumcia próbowali ją pocieszyć. Tak było lepiej, powiedzieli. Będą
                   żyć w mniejszym strachu.
                      Rachela nie mogła opanować rozgoryczenia: − Wiem dlaczego zabrali książki.
                   Być może podejrzewają mnie o nadużycia, ale nie to jest najważniejsze. Naj-
                   ważniejsze jest to, że uważałam bibliotekę za swoje dzieło, swoje dokonanie,
                   i nie chodziłam do nich, aby pytać, co mogę robić, a czego mi nie wolno. Tak,
                   komitet potrafi być tak despotyczny jak prawdziwy dyktator… Nienawidzę ich…
                   nienawidzę tej całej musztry, całej tak zwanej dyscypliny partyjnej, a wy zoba-
                   czycie – odgrażała się − zobaczycie, że pewnego pięknego dnia uwolnię się od
                   tego. Mam dość! Mam dość związanych rąk!
                      Mojsze i Blumcia nie brali poważnie jej słów. Na ich podstawie jednak rozpo-
                   znawali, ile rozgoryczenia wywołała cała ta sprawa.
                      Kolejnego dnia Mojsze wykradł butelkę oleju z kooperatywy i przyszedł do
                   domu z fantastycznym, cudownym prezentem dla córki. Zgrzany ocierał pot
                   spływający mu po nosie. Nieustannie zachwycał się: − Nigdy nie miałaś futerka,
                   Rachelciu. Będziesz się w nim dobrze czuć po wojnie. Chodź tutaj, popatrz, do-
                   tknij… miękkie jak jedwab. A jakie cieple! Dopiero ci będzie przyjemnie! Będzie
                   jej pasować, co Blumciu? – zbliżył się z futerkiem do Racheli: − No, przymierz.
                      Racheli towarzyszyło poczucie, które często ją ogarniało w czasie pracy u ra-
                   bina, podczas lekcji u „świętego Kamaszniczka” czy u weterynarza – poczucie
                   groteskowości. Coś smutnego i komicznego zarazem. W domu panował upał.
                   Była boso, w samej koszuli. Wielkie, miękkie futerko było prawdziwym cudem
                   jak łagodny, piękny kociak. I oto założyła je na koszulę. Jedwabna podszewka
                   delikatnie pieściła jej skórę.
                      − Jak ulane! – Blumcia z zachwytu miała usta pełne śliny.
                      Z wielkiej satysfakcji Mojsze szybko skręcił papierosa: − Wiedziałem, że
                   będzie jej pasować – jaśniał, wypatrując uśmiechu na twarzy Racheli. Więc
                   uśmiechnęła się do niego.
                      Szlamek głaskał plecy siostry: − Co to za futro, tato?
                      Mojsze podrapał się po głowie – Powiedział mi, ale zapomniałem. Był wiel-
                   kim przedsiębiorcą we Frankfurcie ten Jude, a to futerko należało do jego
                   jedynej córki. Córkę i żonę wysłano zimą w czasie wysiedlenia, same się
                   zgłosiły.
                      Rachela uśmiechnęła się, przymknęła oczy.
                      Blumcia wystraszyła się, że od takiego dotykania przez wszystkich na futerku
                   zrobią się plamy. Kazała Racheli zdjąć je i postanowili zdobyć odrobinę naftaliny,
                   dobrze je zapakować i ukryć na czas wojny. Bała się, że jeszcze, nie daj Boże,
                   mogą mieć kłopoty, jeśli w czasie jakiejś rewizji znaleziono by w domu futerko.
                   Wszystkie futra z getta były już od dawna oficjalnie oddane do punktu, gdzie   141
   138   139   140   141   142   143   144   145   146   147   148