Page 136 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 136

zadowolona, że nawet najwęższa ścieżka do niej została z jej umysłu wymazana.
                   Szła na nową lekcję do dziewczynki, która nazywała się Basieńka Wizenfeld.
                 Zbliżał się wieczór. Powietrze było łagodne, letnie. Bluza Racheli była zapięta aż
                 po szyję, włosy spocone, w nieładzie kleiły się do czoła. Gołe nogi w pantoflach
                 z cienkiego płótna wyczuwały poprzez materiał ciepło kamieni. Spieszyła się.
                 Godziny po powrocie z Wydziału Naukowego, po kolacji, aż do położenia się
                 spać, były godzinami, które miały być przeżyte jak najintensywniej. Poza lekcjami
                 prywatnymi dziewczyna miała pracę w bibliotece, w kółku samokształceniowym,
                 odwiedzała także pannę Diamant i chodziła na wykłady do „uniwersytetu”. Miała
                 książki do przeczytania, notatki do zrobienia, eseje do napisania.
                   Basieńka Wizenfeld miała 13 lat. Jej rodzice, dumni potomkowie polsko-
                 -rosyjskiej inteligencji, mieli wielki szacunek dla wykształcenia. Nie było już
                 gimnazjum, chcieli więc, aby Basieńka zrobiła kurs w domu, również ona tego
                 chciała. Nietrudno było się zorientować, że jest ciekawa, zdolna i uszczęśliwiona,
                 że może mieć wieczorem kilka godzin, które pozwolą jej zapomnieć o długim
                 dniu spędzonym w resorcie słomy . I Rachela już przy pierwszym spotkaniu z nią
                                            4
                 poczuła, że między nimi zawiązuje się nić porozumienia, że dopiero z tą dziew-
                 czynką będzie miała okazję dowieść sobie i jej, jaką jest dobrą nauczycielką.
                   W drodze na pierwszą lekcję z Basieńką miała pomyśleć o jej pytaniach, o tym,
                 jak urządzić nauczanie. Ale zupełnie zapomniała, dokąd zmierza. Niedokończone
                 myśli, zabarwione dziwnym, ponurym nastrojem, który towarzyszył jej całą drogę,
                 zawiodły ją w odległe światy. I chociaż nogi spieszyły przed siebie, a gdzieś w niej
                 czuwała świadomość wszystkich rzeczy, które miała jeszcze dzisiaj wykonać,
                 czuła się tak, jakby stała w miejscu, zawieszona w pustce.
                   Aż w tej pustce coś zadźwięczało, zakołysało się i przywróciło ją do rzeczy-
                 wistości. Przeciwległym chodnikiem szedł Dawid ciężkim, twardym krokiem. Na
                 ramieniu niósł deskę i wydawało się, że waży ona całe pudy. Pospieszny krok
                 Racheli wyrównał się z jego powolnym, ciężkim chodem. Broniła się przed tym
                 spotkaniem. Gdy nie widziała Dawida, było jej łatwiej być cierpliwą i czekać, aż
                 do niej wróci. Była pewna, że to dziwne i obce, co stanęło pomiędzy nimi, nie
                 jest czymś na zawsze, że to zniknie, a oni rozpoznają się na nowo. Przypadkowe
                 spotkania umniejszały tę pewność, a dni, kiedy go widziała, były trudne, smutne.
                 Przeszła na drugą stronę do niego, a on niezgrabnie zadrżał. Deska zsunęła mu
                 się z ramienia. Nie wiedział, co z nią zrobić, i w końcu oparł ją o mur.
                   − Rozbierają meble po wysiedlonych − odezwał się, nie patrząc jej w twarz. –
                 Dzięki protekcji udało mi się zdobyć tę deskę. – Uśmiechnął się chłodno, brutalnie
                 obco, uśmiechem, który nie rozjaśnił jego oblicza i nie ocieplił spojrzenia, chłodno
                 obwieszczającego złą nowinę. Rachela nie mogła na niego patrzeć, wszystko w niej



                 4    W getcie funkcjonował resort słomiany (Strohschuhe Abteilung), w którym wyrabiano ochronne
          134      obuwie ze słomy dla niemieckiego wojska na froncie wschodnim.
   131   132   133   134   135   136   137   138   139   140   141