Page 137 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 137

rwało się, aby przypaść do jego chudego ciała w luźnej, zniszczonej marynarce,
                   wpić się w niego i obudzić, przywołać tego dawnego, ukochanego człowieka.
                   On otarł czoło rękawem, nic więcej nie mówiąc. Ona również nie mogła wydusić
                   z siebie słowa. W końcu ponownie zarzucił deskę na ramię. – Lecę – powiedział
                   i wyciągnął rękę w jej kierunku.
                      − Między nami… − wymamrotała – wszystko skończone?
                      Popatrzył na nią, jakby nie pojmował, o co pyta. Ale w jego spojrzeniu zapaliło
                   się gorące, ostre światło niczym krzyk, pełne bólu zawołanie. Nie odpowiedział
                   jej, odszedł schylony pod ciężarem niewielkiej deski, zostawiając ją na środku
                   chodnika.
                      Pobiegła przez ulicę. W jej umyśle, jak na wadze, ważyły się z jednej strony
                   – jego milczenie, a z drugiej – wyraz jego oczu. Jak miała to odczytać? Czy tym
                   sposobem chciał jej dać do zrozumienia, że cierpi i jest sam, a ona nie potrafi
                   mu pomóc?
                      Dzień był stracony. A jednak lekcja z Basieńką była udana. Rachela wzięła
                   się w garść. Panowała nad sobą również w ciągu kolejnych godzin, dopiero nocą,
                   na posłaniu, dała upust cierpieniu.
                      Nazajutrz był nowy dzień i nowy nastrój. Serce było wolne od obaw, umysł
                   otwarty na przyjęcie i przyswajanie wrażeń, wydobywanie maksimum życia
                   z każdej chwili, a ciało było gotowe krzątać się, spieszyć, uciekać od siebie i do
                   siebie. Zawsze przeczuwała, że nie da rady, że nie będzie gotowa i nie osiągnie
                   tego, co osiągnąć pragnęła.
                      Rodzice i Szlamek tego lata dużo czasu spędzali na działce. Na małym
                   skrawku ziemi zawsze było co robić. Wracali z torebkami liści do gotowania,
                   zmęczeni, lecz w dobrym nastroju. Rachela zazdrościła im. Ona też kochała tę
                   działkę – spokój i ukojenie płynące z kontaktu z ziemią. Ale dłużej niż kilka minut
                   nie mogła tam wytrzymać. Obiecywała sobie, że pojawi się tam znowu, zostanie
                   dłużej, porozmawia nieco z Mojszem, wykaże trochę zainteresowania Blumci.
                   Dotrzymywała obietnicy, szła – i ponownie nie miała cierpliwości. Podobnie
                   sprawa miała się z chodzeniem w gości. Raz wpadała do jednej przyjaciółki,
                   innym razem do kolejnej, by zaraz uciec.
                      Dni były coraz gorętsze, coraz bardziej śmierdziało. W getcie było jak w pie-
                   kle, nawet nocami nie robiło się chłodniej. Rankiem ludzie z trudem wlekli się
                   do resortów, rzeki potu spływały po ich zmęczonych twarzach. Nogi ledwo się
                   podnosiły. W resortach dzień za dniem odbywały się inspekcje. Pojawiał się sam
                   gauleiter Greiser . Czy naprawdę było tak gorąco? Czy faktycznie ludzie ledwo
                                 5
                   zipali i byli bardzo zmęczeni? W czasie jego wizyt członki traciły swój ciężar, jakby



                   5    Artur Greiser (1879–1946), Namiestnik Kraju Warty, przebywał w Łodzi w dniach 3–6 czerwca
                      1942 r. Według Kroniki 4 czerwca przybył z komisją władz niemieckich do getta i wizytował resorty
                      pracy.                                                            135
   132   133   134   135   136   137   138   139   140   141   142