Page 133 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 133

miał niewinne, po dziecięcemu zdziwione spojrzenie. Był szczupły i wysoki,
                   a jego krok – lekki i odrobinę niepewny. Jego sława w getcie była ogromna, na
                   podwórkach i w kolejkach opowiadano legendy o jego dobroci. Wydawało się, że
                   tylko mieszka w getcie, ale nie podlega ustawom, które tu obowiązują. Okazuje
                   się, że wykonywał pracę w obozie młodzieżowym tak doskonale i czuł się dzięki
                   niej tak pewnie, że żył jak wolny człowiek – bez nerwów i strachu. Jego domek
                   na Marysinie – pośrodku małego sadu – wyglądał jak żywy obraz. W środku
                   pokoje były pięknie umeblowane, czyste i jasne, a dwie córki Kamaszniczka
                   miały swój pokój i nianię.
                      I choć „święty Kamaszniczek” przed wojną wcale nie miał pojęcia o takim
                   ostentacyjnym bogactwie, całkiem dobrze dopasował się do życia gettokracji.
                   Jego uprzejmość i szlachetność były iście książęcej natury i gdyby nie jego kaleka
                   polszczyzna i nieznajomość dobrych manier, mógłby z pewnością uchodzić za
                   kogoś, kto urodził się w jedwabnej koszuli.
                      „Święty Kamaszniczek” kochał ludzi i prowadził intensywne życie towarzy-
                   skie na własną rękę. Wielu kierowników, również pan Zybert, było jego stałymi
                   gośćmi. Ale tu przychodzono bez żadnych kalkulacji, nie licząc na to, że „ręka
                   rękę myje” – lecz raczej ze względu na zaszczyt przyjaźni z takim niezwykłym
                   człowiekiem, który nie podlega regułom getta, którym oni, goście, nie bacząc na
                   swoją wysoką pozycję, podlegają. Poza tym było tu co jeść i pić, a Kamaszniczek
                   z żoną byli po prostu sympatycznymi, „swoimi” ludźmi.
                      Na zewnątrz, pod drzewami, w zielonym, dobrze utrzymanym sadzie, za-
                   wsze przebywali jeden lub dwaj malarze. Byli przesłonięci płótnami rozpiętymi
                   na malowniczych sztalugach, od czasu do czasu przekrzywiali głowy i rzucali
                   spojrzenia na dom czy córki gospodarza, które portretowali za koszyk warzyw
                   czy za pół chleba.
                      Pod murem, przy wejściu do domku, stali interesanci i czekali aż gospodarz
                   będzie miał chwilę czasu, by pochylić się nad ich skargami, a potem wyjąć pugila-
                   res czy wydać polecenie kucharce. Zimą interesanci czekali w dużej, ogrzewanej
                   kuchni. Wśród nich – poza artystami – byli również wszelkiej maści inteligenci
                   i zwykli ludzie w potrzebie. Kamaszniczek traktował wszystkich serdecznie,
                   grzecznie i z szacunkiem.
                      Kamaszniczek chciał się uczyć polskiego i salonowych manier, a jego przy-
                   jaciel, rabin, zapewnił go, że takiego eksperta w obu dziedzinach, jak Rachela,
                   nie będzie mu łatwo znaleźć. Sama Rachela nie czuła się taka pewna siebie jeśli
                   chodziło o salonowe maniery, ale zadawała sobie wiele trudu, aby podzielić się
                   ze swoim uczniem wszystkim, co wiedziała, a to, czego nie wiedziała, wymyślała,
                   szukając pomocy w swojej bogatej fantazji. Uczyła go, jak traktować damy przy
                   stole i na ulicy oraz jak z nimi rozmawiać. Uczyła go fraz i uprzejmości, a także
                   jak poruszać inteligentne tematy w inteligentnym towarzystwie. W czasie tej
                   części lekcji Rachela, jako ekspert, uczyła również swojego ucznia palić, bo
                   w tym czasie zabrał się również za papierosy. To wydawało się konieczne dla   131
   128   129   130   131   132   133   134   135   136   137   138