Page 132 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 132

Problemem było tylko to, że te duchowe uczty nie były w stanie zagłuszyć
                 burczenia w pustych żołądkach i Rachela nabrała brzydkiego zwyczaju − wy-
                 korzystywała dobroć rabina i każdego dnia wybiegała na pół godziny do domu.
                   Samotne przebywanie w domu było przyjemne, bo taka samotność choć przez
                 krótką chwilę wciąż była dla niej koniecznością. Potrzebowała tego jak roślina
                 deszczu. Ale samotne przebywanie w domu zamieniało się coraz bardziej w nie-
                 pokój, przestając być przyjemnością. Drzwiczki do kredensu były otwarte i gdy
                 jej półka była pusta, na półce matki wciąż jeszcze coś było. Wtedy zaczynała się
                 walka z samą sobą, ze szczupłymi, długimi dłońmi, które wyciągały się w kierunku
                 szafki, jakby przyciągał je magnes. Gniewała się wówczas na Blumcię, że wciąż
                 jeszcze ma kawałek chleba, odrobinę marmolady. Miała sobie za złe, że jeszcze
                 na początku getta miała siłę, by oddawać Dawidowi kilka łyżeczek swojego cukru.
                 A teraz była właśnie taka… i właśnie taka uciekała z domu.
                   Chciała zakończyć tę smutną rutynę i nie mogła. Aż raz, gdy była sama
                 w domu, przyszedł jej do głowy znakomity pomysł, który ją ocalił.
                   Na parapecie okiennym stało pudełko Mojszego z liśćmi, które suszył do
                 palenia zamiast tytoniu. Rachela wzięła kawałek papieru i w taki sposób, jaki
                 podejrzała u ojca, niezdarnie skręciła sobie papierosa i zapaliła. Gruby papier
                 wokół liści zajął się. Zaciągnęła się, zabrakło jej tchu. W gardle dusiło i piekło.
                 Mieszkanie zawirowało jej przed oczyma. Usiadła na krześle i na siłę wciągnę-
                 ła w siebie dym – raz i jeszcze raz, aż nie dało się już zaciągać, a świat zrobił
                 się za ciasny. Położyła głowę na stole, który też zaczął wirować wraz z całym
                 mieszkaniem – poruszał się szybko, szybko, a potem coraz wolniej – aż Rachela
                 zatrzymała się zwycięska. Nie była już głodna. Przyglądała się szafce obojętnie
                 i odważnie, tylko nogi się pod nią uginały, ale ona już była pogodna. Od tego dnia
                 to bieganie do domu w czasie pracy przestało być przyjemnością czy nieprzyjem-
                 nością, a zamieniło się w obowiązek kogoś, kto musi codziennie wziąć zastrzyk.
                 Nie mogła pozwolić na to, aby głód zniszczył jej życie. Miała tyle do zrobienia.
                   Poza pracą w Wydziale Naukowym miała też lekcje prywatne, z których naj-
                 ważniejsza była u „świętego Kamaszniczka” , instruktora w obozie dla polskiej
                                                     1
                 młodzieży poza gettem . Był jednym z największych filantropów getta, najwięk-
                                    2
                 szym mecenasem malarzy i pisarzy, uczciwie zasługując sobie na te określenia.
                   Kamaszniczek był młodym mężczyzną tuż po trzydziestce, czarnowłosym,
                 o bladej, szlachetnej twarzy. Delikatny uśmiech zawsze igrał na jego wargach,




                 1    Postać Kamaszniczka inspirowana jest autentyczną postacią krawca, który był uczniem Chavy
                   Rosenfarb. Miał on dość wyjątkową pozycję w getcie. Pracował jako nauczyciel krawiectwa w obo-
                   zie dla dzieci polskich utworzonym w końcu 1942 r.
                 2    Autorka nieco myli chronologię. Prawdopodobnie ma na myśli obóz dla dzieci i młodzieży utwo-
                   rzony przez Niemców w grudniu 1942 r. przy ul. Przemysłowej, w którym faktycznie jako instruk-
          130      torzy pracowali Żydzi z getta.
   127   128   129   130   131   132   133   134   135   136   137