Page 123 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 123

ramieniu: – Pańska matka może mieć zajęte płuca – powiedział – ale w jej wieku
                   to nie jest takie niebezpieczne. Jak polepszy się stan jej żołądka, to zobaczycie,
                   że będzie lepiej jadła. – Uśmiechnął się w wymuszony sposób: – Łatwo powie-
                   dzieć, co?
                      Lekko mnie odepchnął na bok i pokuśtykał na dół. Poszedłem za nim, pyta-
                   jąc: – Czy pan coś o nich wie?
                      Nie spojrzał na mnie: – Nic – wzruszył ramionami. Było jasne, że kłamie.
                   Szedłem za nim aż do bramy. Tam odwrócił się do mnie i podał mi rękę. Popatrzył
                   mi prosto w oczy. – Zachowywali się bardzo dzielnie – powiedział, nie puszcza-
                   jąc mojej dłoni. Po chwili milczenia dodał: – Niemcy wyprawiali z nimi straszne
                   rzeczy, zanim ich zastrzelili.
                      Zdrętwiałem. W głowie mi się zakręciło, brama zachwiała się przed moimi
                   oczami. – Kiedy? – zapytałem.
                      – Już dawno… na początku czterdziestego roku. – Wyliczyłem datę… dwu-
                   dziestego siódmego stycznia. – Dzień moich urodzin. Chciałem uciec, ale Lewin
                   mocno trzymał moją dłoń: – Wiem, że to nie jest dobry moment, aby panu to
                   mówić… Ale kiedy jest dobry moment na takie rzeczy?... Byli bardzo dzielni. A my
                   musimy mieć chociaż tę odwagę, by przyjąć prawdę o ich losie. Jesteśmy im to
                   winni i… ja jestem to winien panu. Pan jest już dorosłym mężczyzną.


                                                    *



                      Nie powiedziałem nic mamie i Abramkowi. Noszę to w sobie. Chromy doktor
                   w granatowym płaszczu z czarnym plecakiem przychodzi od czasu do czasu
                   obejrzeć matkę. Obawiam się go i nienawidzę. Za każdym razem, gdy obrzuca
                   mnie głębokim, poważnym spojrzeniem, wydaje mi się, że znowu przekaże mi tę
                   straszliwą nowinę. I jestem mu wdzięczny za to, że już mi wszystko powiedział.
                   Zrobił ze mnie mężczyznę, a nawet więcej niż mężczyznę – starca. Zgasił we
                   mnie wiosnę i nadzieję. Odebrał mi moje urodziny. Już dwa lata mijają od chwili,
                   kiedy ten, który dał mi życie, jest prochem i pyłem – a ja sądziłem, że jest gdzieś
                   tu, pod tym samym niebem, i szukałem w nim wsparcia. Teraz przytulam jasną,
                   czystą prawdę. Przytulam rozpadający się szkielet. Nawet nie płaczę. Chodzę
                   do resortu, zajmuję się domem, matką – a głód we mnie potężnieje jak nigdy
                   dotąd. Po co powiesiliśmy fotografię ojca nad łóżkiem?


                                                    *

                      Nie mogę uwierzyć w to, że ojciec nie żyje. Nie mogę tego pojąć. Wypytałem
                   Lewina, skąd o tym wie. Powiedział mi, że jeden z jego pacjentów siedział razem   121
   118   119   120   121   122   123   124   125   126   127   128