Page 125 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 125

niego, wyglądania go. To jedyne, co mogłoby mnie tu, w getcie, utrzymać przy
                   życiu.
                      Nie chodzę już do siedziby partii. Nie uczę się już i nie czytam. Wszystko to
                   bzdura. Wieczorami, gdy uporam się ze swoimi obowiązkami, schodzę do bramy
                   i zaglądam przez okienko do sutereny Sprzedawcy Toffi. Czasami schodzę do
                   niego i siadam na krzesełku przy piecu, na którym on przygotowuje cukierki.
                   Zmuszam się wszystkimi siłami, aby znaleźć sens w jego słowach. Opowiada
                   mi o ukrytym znaczeniu tego, że my obaj, on i ja, spotkawszy się kiedyś w ko-
                   ściele pod Łodzią i wspólnie zajrzawszy śmierci w oczy – teraz staliśmy się tutaj
                   sąsiadami. Przypomina, jak mi kiedyś powiedział, że tworzymy coś na kształt
                   rodziny. Poprzez jego dziwne słowa, obce, naiwne, nieuzasadnione, dociera do
                   mych uszu delikatny pomruk jeszybotników siedzących wokół stołu – chłopców
                   w moim wieku kiwających się nad otwartymi Gemarami. Jak stać się kimś takim
                   jak oni? Pragnę tego całą moją istotą, wszystkimi zmysłami – i wiem, że nigdy
                   nie zdołam być taki sam. W tym, co mówią i robią, nie odnajduję sensu – lecz
                   bezsens, tragikomiczny bezsens.
                      Opowiedziałem Toffi-Żydowi , że Niemcy zastrzelili mojego ojca. Rozpłakał się
                                             11
                   w głos, a te łzy były mi ukojeniem, choć jego słowa wyprowadziły mnie z równowagi.
                      – Nie mów, że go już nie ma – żałośnie pokręcił głową. – On tu jest, mój synu…
                   Jego dusza jest tu, w tobie… w niebie. Wstawia się za tobą.
                      – Jest prochem i pyłem – westchnąłem.
                      Ten niewielki mężczyzna wymamrotał jeszcze jedną rzecz: – Jego dusza…
                   dusza…
                      Gwałtownie płacząc, wielokrotnie powtarzał słowo „dusza”. Co to jest dusza?
                   Gdzie jest ten, kto mógłby mi wytłumaczyć znaczenie tego słowa? To jeszcze jeden
                   blef. Mówię Sprzedawcy Toffi, że gdy śnię o ojcu, widzę go w cielesnej postaci.
                   Na co on zaraz znajduje wyjaśnienie: – To jego dusza tak się przebiera, abyś
                   mógł ją pojąć. My tu, na ziemi, możemy pojąć tylko to, co ma materialny wygląd.
                      – To może my również jesteśmy przebranymi duszami, aby mógł nas pojąć
                   pański Bóg? – gorzko z niego drwię. – Może jesteśmy snem pańskiego Boga…
                   Jego szalonym koszmarem?
                      – Broń Boże! – gorączkuje się nieduży mężczyzna. – Jesteśmy bardziej praw-
                   dziwi niż cały ten świat. Czujemy więcej głodu i bólu, tak czy nie?
                      – Z jakiego powodu? Dla czyjego pożytku? Moglibyśmy wszak pozostać dusza-
                   mi we śnie pańskiego Boga – nic byśmy wówczas nie czuli i byłoby nam dobrze!
                      – O, widzisz, to jasne jak dzień – kiwa bródką. – Mamy ważniejsze zadanie
                   do wykonania na tej ziemi. Bo jesteśmy tu po to, aby bardziej oczyścić ten



                   11    Toffi-Żyd pojawia się od pierwszego tomu powieści jako głęboko wierzący, pełen optymizmu święty
                      człowiek, lamedwownik, jeden z 36 sprawiedliwych Żydów ratujących świat. Występuje pod róż-
                      nymi przezwiskami, najczęściej jako Sprzedawca Toffi.             123
   120   121   122   123   124   125   126   127   128   129   130