Page 120 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 120
Mama znowu jest podniecona i zła, nie da się zamienić z nią słowa. Może coś
wie. Nie chcę jej przepytywać. Jest blada i wychudzona, i kładzie się do łóżka
zaraz, gdy tylko wróci z pracy. Dom jest całkiem na mojej głowie. Po dniu wysta-
wania w resorcie mogę się dopiero zabrać za sprzątanie i gotowanie. Abramek
pomaga mi tyle, ile może. Wyrósł, ale nie zrobił się wcale poważniejszy. Pracuje
w resorcie metalowym, w ślusarni, i stał się dobrym fachowcem. W ślusarni jest
kurz bardzo niezdrowy dla płuc, ale ważne, że chłopak należy do resortu. Zwłaszcza
teraz, po tej historii ze stemplowaniem. Na wypadek ponownego wysiedlenia.
Ja i Abramek radośnie sprzątamy dom tak, jak potrafimy. Wczoraj Abramek
przyniósł z resortu kilka dowcipów. Żona szyszki powiada do żebraka: „Dlacze-
go pan ciągle przychodzi do mnie?”. Żebrak jej odpowiada: „Lekarz mi zalecił.
Powiedział, że jeśli trafię na jedzenie, które mi nie szkodzi, powinienem się go
trzymać”. Drugi dowcip jest o lekarzu, który mówi do chorego: „Cierpi pan na nową
chorobę, która wzbogaci wiedzę medyczną”. Na to chory: „Co pan sobie myśli,
panie doktorze? Mnie samemu przydało by się wzbogacić”. Trzeciego dowcipu
nie pamiętam. Tak w ogóle to nie jestem utalentowanym opowiadaczem dowci-
pów. Mój Abramek z kolei tak potrafi je opowiedzieć, że można boki zrywać ze
śmiechu.
Uciekam z domu, gdy tylko wszystko jest zrobione. Uciekam z podwórka, na
którym kiedyś lubiłem spędzać łagodne dni pod wiśnią. Dzisiaj ona mnie wyga-
nia. Drzemki na dworze skończyły się. Wielu sąsiadów już zmarło. Widać nowe
twarze. A ludzie są podnieceni. Wszędzie słychać kłótnie. Można ogłuchnąć od
wrzasków, które dobiegają z otwartych okien. Nawet przy pompie nie da się
spokojnie stanąć w kolejce. Ludzie się popychają i wiodą spory. Z działkami to
samo. Ludzie kłócą się o ziemię, „spadek” po deportowanych.
Kilku sąsiadów zajęło się utrzymywaniem porządku na podwórku. Gdy wybucha
jakaś kłótnia i bójka, strażnicy pokoju i robotnicy sami wkraczają z pięściami. Od
czasu do czasu pojawia się ktoś, kto bierze podwórko w swoje władanie. Mamy
takiego człowieka z ferajny, który nazywa się Mojsze Grabiarz. Był przez jakiś
czas policjantem w getcie i dlatego uważa, że całe podwórko powinno go słuchać.
Szolem zna go jeszcze z czasów przedwojennych. Mówi, że kiedyś Mojsze Gra-
biarz nie ruszał się nigdzie bez broni, a dodatkowe pieniądze czerpał z rozbijania
strajków. Na podwórku bierze się do bicia za byle co. Mści się na sąsiadach za
wszystko, co mu się złego dzieje. Ma cztero- czy pięcioletnią córeczkę i gdy jest
na podwórku, dziecko włóczy się za nim jak psiak. Kiedyś zajrzałem przez okno
do ich mieszkania i zobaczyłem tam jego chorą żonę leżącą w łóżku.
Taką samą nerwowość widać również na ulicach. Radość ze wstrzymania
wysiedleń należy już do przeszłości. Powietrze jest łagodne i przyjemne, a ludzie
są jak oszalali. Dopiero teraz widać, co wysiedlenie uczyniło z gettownikami –
nadwyrężyło ich nerwy. Przepychanki i bójki przed kooperatywami, przed placem
warzywnym, przy kuchniach. Ludzie szarpią się nawzajem, obrzucają przekleń-
118 stwami. Czy to dziwne, że uciekam?