Page 119 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 119
Matka Inki jest obieraczką w tej samej obieralni, co moja mama. Inka to
koleżanka z klasy Racheli, maturzystka. Pracuje jako kasjerka w kooperatywie.
Więcej o niej nie wiem. Nigdy nie rozmawiamy o getcie ani o jedzeniu czy o poli-
tyce. Nie rozmawiamy również o literaturze czy nauce. W ogóle nie rozmawiamy
o miłości. A o czym mówimy? Nie rozmawiamy. Szczebioczemy jak ptaszki, gadając
bzdury pełne największego sensu. Jest szczupła, a jej piersi są okrągłe i pełne.
Twarz ma okrągłą i różową, a ręce miękkie i białe. Chodzi pięknie ubrana. Nosi
wesołe sukienki – „chłopki” pełne kolorów. Na głowie ma trójkątną chusteczkę
7
zawiązaną pod szyją. Pachnie polem i chabrami. Całując ją, nigdy nie mam dosyć.
Poznałem ją jakiś czas temu. Mama posłała mnie do nich, aby oddać brukiew,
którą pożyczyła od jej matki. Mieszkają w maleńkim pokoiku i część gospodar-
stwa prowadzą na korytarzu. Mieszka z nimi babcia. Gdzie jest ojciec, nie wiem
i nie pytam. Gdy przyszedłem, ujrzałem Inkę siedzącą na schodach z nogami
w misce pełnej wody. Myła je skurczona jak wiewiórka. Gdy podniosła głowę
w moim kierunku, zauważyłem jej piękne usta w kolorze kaliny. Podałem jej
brukiew, a ona zaprosiła mnie, abym przysiadł obok niej na schodach. Miałem
ochotę zanurzyć dłoń w misce i namydlić jej stopy oraz drobne palce, i bawić
się jej małymi rękami.
Od tamtej chwili już długo jesteśmy razem. Wołam ją na dół. Bierze kołdrę
i czarny męski parasol i idziemy na Marysin. Wyciągamy się na trawie. Parasol
jest i ochroną przez słońcem, i parawanem, który nas odgradza od świata.
Kiedyś powiedziałem jej: – Wydaje mi się, że cię kocham, Inko.
Nie pamiętam, co odpowiedziała. Nie pamiętam, co do mnie mówi, co ja mówię
do niej. Przytulamy się do siebie i coś sobie opowiadamy. Przytuleni śpiewamy
pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim, pomiędzy jedną pieszczotą a drugą.
Nasze dotykanie się nie jest gorące. Jest chłodne, odświeżające i lekkie. Zupełnie
inne niż z panną Sabinką.
Nie liczymy godzin. Nagle zauważamy, że robi się ciemno i musimy iść z po-
wrotem. Na moim ramieniu leży zwinięta kołdra, a na niej – otwarty parasol.
Ludzie patrzą na nas, śmieją się – a my śmiejemy się do nich.
Co to za wiosna − wiosna 1942 roku! Jak świat światem, nie było jeszcze
takiego maja. Wolność jest na wyciągnięcie ręki. Czuję ją w sobie. Druty wydają
mi się żałosne, jakby słońce zaraz miało je roztopić. Czuję wdzięczność, radość.
Jak to dobrze, że Niemiec nie ma władzy nad słońcem, a przez to – również nade
mną. Nigdy nie zastanawiałem się, czym jest wiosna. Dopiero teraz to wiem.
Radość tej wiedzy pozwala mi się nie bać domu, podwórka, ulicy, getta. Mam
swoją broń – Inkę i Marysin!
7 Sukienka o prostym fasonie, z lekkiej kolorowej bawełny, z dużym dekoltem i szeroką, marszczoną
spódnicą. 117