Page 106 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 106
Dziunia przycisnęła paczuszkę do piersi i puściła się biegiem do domu. Bie-
gnąc zauważyła, że papier jest wilgotny, że podobnie jak jej palce robi się różowy
i lepki. Zatrzymała się. Broda jej się zatrzęsła: – Już go nie zobaczymy – wyjąkała.
Tym razem Bella okazała się dzielniejsza. Wzięła Dziunię pod ramię. – Zo-
baczymy.
Kiedy dotarły do domu, Dziunia rzuciła paczuszkę na stół kuchenny. Rejzl
wyciągnęła żylaste ręce, przysunęła ją do siebie i zaczęła rozpakowywać, jakby to
była porcja mięsa od rzeźnika. Papier się rozsunął. Leżał na nim zwój czerwonych
szmat. Matka i córki przytuliły się do siebie. Czerwień krwi Samuela odbiła się
w ich oczach i zmyła wszystkie zasłony obcości między nimi.
Rzuciły się do drzwi. Wszystkie trzy, jakby były jednym wielkim uchem, usły-
szały wołanie o pomoc Samuela. Dochodziło do nich ze wszystkich ulic i podwó-
rzy, z nieba i ziemi. Ich umysły pracowały na pełnych obrotach. Rozdzieliły się.
Matylda postanowiła dostać się do Prezesa. Bella i Dziunia wynalazły adresy
dwóch kripowców, Wygody i Glanca.
Pan Wygoda przyjął Bellę bardzo uprzejmie. Był tłusty i dobroduszny. Wszyst-
ko, co widział i słyszał, rozśmieszało go jak najlepszy żart. Przyjął ją siedząc
w głębokim pluszowym fotelu w ciepłych bamboszach i z cygarem w ustach.
– Co ryczysz jak cielę, ha? – błysnął do niej szelmowskimi oczkami. – Twojemu
tatkowi włos z głowy nie spadnie, już ty na mnie polegaj. A skąd niby wiesz, że
to krew na bieliźnie? A może się stary zachlapał barszczem? To ci nie przyszło
do makówki? Twój tatko też jest jak cielę, pojmujesz? Gra w kotka i myszkę
z Suterem… Prowadzi go do pustej piwnicy. Ale z drugiej strony to mi twój tatko
zaimponował… On pochodzi od samego Szmuela Jecheskiela Cukermana, ha?
Dobra rodzina, ważna rodzina! Ha… ha… No, co ryczysz jak cielę? Myślisz, że
ja nie jestem Żydem? Myślisz, że mam serce z kamienia? Ja już chory jestem
od żydowskich kłopotów… Ha… ha… Jak mi Bóg miły. Pewnie że się wstawię
za twoim tatką. Po co, myślisz, siedzę w Kripo… Ha… ha… Będzie cię to kosz-
tować… nic cię to nie będzie kosztować. Z własnej kieszeni wyłożę łapówkę,
a z twoim tatkiem już się potem rozmówię. No, co stoisz jak drewniana lala?
Ha… ha… Co się na mnie gapisz jak wół na malowane wrota? Nie wierzysz mi?
Twój tatko wyjdzie z tego cało. Ja, Szlojme Nosn Wygoda daję ci na to święte
słowo… He… he… – jego tłuste policzki trzęsły się. Marszczył mięsisty nos,
gestykulował.
Dziunia miała z pozoru mniej szczęścia ze swoim kripowcem, panem Glancem.
Pan Glanc był całkowicie pozbawiony poczucia humoru. Swoją funkcję donosi-
ciela traktował ze śmiertelną powagą. Miał w kieszeni całe getto i czasem mu
się wydawało, że ma tyle samo do powiedzenia, ile Niemcy, z którymi pracował.
– E, Żydki, Żydki – kręcił głową z pogardą. – Gotowi zdechnąć, byle służyć
złotemu cielcowi, ha?
– Mój tata nie ma pieniędzy – Dziunia z udawanym szacunkiem patrzyła mu
104 prosto w oczy.