Page 110 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 110
Rumkowski zmarszczył czoło i ręką przeciągnął po rozczochranej czuprynie.
Zrobił się purpurowy na twarzy: – A kiedy wyzdrowiejesz i każę ci iść do komisji?
– Niech się pan nie waży, panie Prezesie.
Rumkowski rozgoryczony pokręcił głową: – Tak to jest. Znaczy, że to prawda,
co mi doniesiono o tobie. A ja, głupiec, nie wierzyłem. Umywasz ręce, ha?
– Już umyłem – wyszeptał Samuel z mocą.
– A jak myślisz, co ja mam zrobić… kiedy Niemiec stawia mi żądania?
– Nie wiem. Ledwo się uporałem z własnymi rozrachunkami.
– Getto w twoje rozrachunki nie wchodzi, ha?
– Co się stało z wysiedlonymi?
Rumkowski zerwał się z krzesła jak oparzony. – To chcesz wiedzieć?! – Ledwo
zdołał złapać okulary, które opadły mu na czubek nosa. – Chcesz, ha? Wiedzieć
i mieć czyste rączki, ha? Tobie nie uchodzi mój ty wielki panie? Brudy zostawiasz
mnie, ha?! Ha?! A właśnie że pójdziesz do komisji! Chory. Oni tu będą przychodzić.
Ja tak chcę. Tak, tego chcę! Dostałeś trochę w tyłek i trzęsiesz portkami? Możesz
wiedzieć, że całe moje życie jest w rękach Niemca, dzień w dzień. A za mnie nikt
nie pobiegnie nadstawić głowy, jak ja nadstawiłem za ciebie… Tak mi dziękujesz?
Za życie, za utrzymywanie cię przez cały czas na najlepszym stanowisku? Odci-
nasz się ode mnie? Ty… Ty… – Pobiegł do drzwi i z ręką na klamce odwrócił się
do chorego: – Jedno wbij sobie do głowy, Cukerman – gniewnie potrząsnął głową
z pogróżką w głosie: – Tylko ja jeden jestem w getcie niezastąpiony. Zapamiętaj
to sobie! – Zatrzymał się w drzwiach, znieruchomiały i zamyślony, a potem już
spokojniej rzucił pytanie: – Jakie jest twoje ostatnie słowo, Cukerman?
– Niech się pan nie waży, panie Prezesie.
Tego samego wieczoru Samuel powiedział do Matyldy: – Będziesz musiała
pójść do pracy do resortu i Rejzl też. Jak tylko stanę na nogi, zrobię to samo. –
Z lekkim uśmiechem dodał: – Jeśli będziemy trzymać się razem, wytrzymamy.
– Jego uśmiech i słowo „razem” nie były w stanie ogrzać obcości wznoszącej
się między nimi jak ściana z lodu.
Kilka dni później wyjawił Matyldzie i Belli tajemnicę radia. – Co wieczór bę-
dziemy razem schodzić słuchać wiadomości – powiedział – i będziemy…
Dziunia nie dała mu skończyć. Zimno i brutalnie oznajmiła mu, że radia już nie
ma. Że tego dnia, kiedy zabrano Samuela do Kripo, zaniosła aparat do towarzy-
szy, bo uważała, że ktoś na niego doniósł, oraz że aparat jest teraz własnością
partii i nie można go odebrać.
Samuel się nie poruszył. Powieki powoli mu opadły. Blade palce wczepiły
się w kołdrę. Długo leżał, bez ruchu, jakby zasnął. Potem, nie otwierając oczu,
odezwał się: – To i lepiej… Będziemy bezpieczniejsi…
Więcej nic nie powiedział. W małym pokoju zapanowała cisza. Nikt jej nie
przerywał. Powietrze było ciężkie, przesiąknięte potem i nieprzyjemnymi zapa-
chami dochodzącymi z łóżka, na którym leżał obcy, siwy gość w białym gipsowym
108 pancerzu. Trzy kobiety siedziały jak sparaliżowane, jakby one też nosiły pancerze