Page 104 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 104

Trudno było łazić po gładkiej, śliskiej powierzchni, ale przyjemnie i interesu-
                 jąco. Młode mrówki dotarły do ostrego, błyszczącego brzegu – i jedna po drugiej
                 wcisnęły się w wydrążenia na kształt ścieżek. Potem cienkim sznurem spuściły
                 się na drugą stronę szyby. Tu było ciemno, gorąco, samo powietrze przerażało.
                 Przestraszone mrówki zaczęły szukać wyjścia. Ale im bardziej gorączkowo szu-
                 kały, tym niżej opadały, tym ciemniej i groźniej się robiło. Były już na dole, na
                 ziemi. Ale nie była to ta sama uległa ziemia, co na zewnątrz. Była twarda i sucha.
                 Nagle coś zastąpiło im drogę. Jakaś gęstwa. Mrówki, oślepłe i zdezorientowane,
                 zaplątały się w przedziwne nici. Wchodziły z jednej na drugą. Gubiły się między
                 nimi i znowu wychodziły. Później nici stały się miękkie i ciepłe. Las ludzkich
                 włosów się skończył.
                   Teraz spacerowały po wilgotnym, ciepłym, żółtawym wzniesieniu, przeciętym
                 wąskimi rowami. Przy ich brzegu rozciągała się niebieska rura przypominająca
                 korzeń. Ów korzeń gorączkowo się rzucał: nabrzmiała żyła na ludzkim czole.
                   Potem mrówki spuściły się ze zbocza o ruchomych ścianach, które podnosiły
                 się, opadały i wydmuchiwały wiatr. Ludzki nos. Zeszły z niego. Przez wgłębienie
                 policzków dostały się do rzadkiej, smacznej piany na czymś miękkim, co było
                 ludzkimi ustami. Przez chwilę się po tym roiły, ssąc nieznany napój. Ale usłyszały
                 charczenie i przestraszyły się.
                   Przez żółte zaokrąglenie porośnięte kłującym lasem igiełek – czterodniową
                 brodą – mrówki zeszły w dolinę, będącą szyją i wdrapały się na rozkołysaną
                 powierzchnię, gdzie rzadkie włoski nie były kłujące, tylko miękkie i zakręcone:
                 męska klatka piersiowa. Zaczęła się długa, interesująca droga po skórze i mate-
                 riale, która w końcu rozgałęziła się w dwóch kierunkach: dwie rozchylone ludzkie
                 nogi. Mrówki z brzucha spuściły się prosto na dwa wzgórki i nagle straciły grunt
                 pod mrówczymi nogami. Znalazły się w kleistej, czerwonej cieczy: w głębokim
                 morzu ludzkiej krwi tryskającej z tkaniny między nogami. Mrówki nie zostały
                 stworzone do pływania w ludzkiej krwi. Przez chwilę walczyły o życie. W końcu
                 się utopiły. Wszystko, co widziały podczas tej długiej, odważnej wycieczki, uto-
                 nęło razem z nimi.
                   Samuelowi Cukermanowi się udało. Oszukał Sutera. Podał mu adres przy
                 Narutowicza, dał się tam zawieźć trzem szturmowcom. Zaprowadził ich do piwnicy
                 – i w końcu wyszli stamtąd z pustymi rękami. Taki czyn zasługiwał na natych-
                 miastowe pozbawienie życia. Ale miał przyjaciół, którzy się za nim ujęli – przede
                 wszystkim kripowiec Adam Rozenberg, który wykorzystał swoje wpływy u Herr
                 Sutera i Herr Schmidta, żeby wyprosić życie dla swojego dawnego przyjaciela.
                   – Niech pan robi z nim, co pan chce, Herr Suter – nalegał Adam – ale niech
                 go pan nie zabija. Ten Cukerman, rozumie pan, w życiu nawet na ból zęba nie
                 cierpiał… Według mnie życie może być gorsze od śmierci... I to będzie dla niego
                 zasłużoną karą. – Głos Adama brzmiał szczerze i przekonująco. Właśnie dlatego
                 przemilczał sprawę radia i nie wydał tajemnicy Samuela. Bo chciał, żeby Samuel
          102    żył, ale życiem gorszym od śmierci. I Adam chciał to widzieć.
   99   100   101   102   103   104   105   106   107   108   109