Page 109 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 109
złapał bezwładną rękę Samuela i potrząsnął nią. – Resort na ciebie czeka.
Ja na ciebie czekam, Cukerman. W końcu jesteś moją prawą ręką! – Matylda
podała mu krzesło, ale nerwowo je odsunął. – Na siedzenie nie ma czasu! – Za-
śmiał się krótko, przygryzł wargi i pochylił się nad chorym. – Wiedz, że to ja cię
uratowałem – potrząsał głową. – Te sukinsyny. Oni by cię wykończyli. Będziesz
mi jeszcze musiał wyznać całą prawdę, co i jak… – kiwał palcem przy twarzy
Samuela. – Poczekaj, poczekaj, w pewien piękny dzień ich też się pozbędę, tych
łajdaków szpicli! – Jego twarz złagodniała, a głos ochrypł. – Przydziały dostajesz?
Niczego ci nie brakuje?
– Niczego, panie Prezesie – cicho odpowiedział Samuel.
Rumkowski z zadowoleniem potrząsnął głową. Chwycił krzesło, które poprzed-
nio odsunął, i usiadł, przysunąwszy się bliżej łóżka. – Cały świat jest przeciwko
mnie, słyszysz? – odezwał się poufnie. – Każdemu Żydowi wydaje się, że może
lepiej pertraktować z Niemcami niż ja. Nawet pozorni przyjaciele uważają, że
nie postępuję mądrze z Biebowem. Jeden mówi, że powinienem bardziej mu
schlebiać. Drugi – że powinienem mu dawać większe łapówki. Trzeci – że nie
powinienem się z nim liczyć. Czwarty, że schlebiam mu za bardzo, że daję mu
za duże łapówki, że powinienem się z nim liczyć. W kółko zawracają mi głowę,
zatruwają mi życie. Wszyscy, wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie. W oczy ich
kolę. Skróciliby mnie chętnie o głowę i zastąpiliby mnie – wiesz kim? Lejblem
Welnerem! Tak, tak, ni mniej, ni więcej! On, ten bandzior, ten sługus Gestapo…
On ze swoją kliką ma niby na względzie dobro Żydów, a ja nie, słyszałeś coś po-
dobnego? I czy to dziwne, że Biebow i zarząd getta go słuchają? Z nim wszystko
idzie jak po maśle. A ja im stoję kością w gardle. Bo ja jestem pasterzem, który
chroni swoje owieczki. Słyszysz, Cukerman, ja już tego nie wytrzymuję, napraw-
dę… Tyle pracy włożyłem w getto, tyle wysiłku i męki… A tu wydzierają mi grunt
spod nóg… Tak, to tragedia, to moja wielka tragedia! Lud, ta ogłupiała masa, co
oni mogą wiedzieć? Co oni rozumieją? Dajcie nam Welnera, krzyczą. Welner jest
dobry… pomaga. Działa. Ten kripowiec, ten gestapowiec, ten szpicel! – Rumkow-
ski przeciągnął palcami po przerzedzonej, rozczochranej czuprynie i poprawił
okulary na nosie. Długo, w milczeniu przygryzał wargi i coś rozważał. W końcu
przysunął się jeszcze bliżej do łóżka i odezwał się: – Mojej żonie wpadł do gło-
wy szalony pomysł… Żyć mi nie daje… Ale z drugiej strony, myślę, że ma świętą
rację. Wiesz, czego ona chce? Chce, żebym cię posadził w komisji wysiedleń…
No, z drugiej strony… Nikogo tam nie mam, na kim mógłbym polegać. Teraz…
Znaczy, w twoim stanie, nie może być mowy… Ale, powiedzmy, nominalnie… Cho-
ciaż żeby przestała mnie męczyć… Bo zanim staniesz na nogi i tak już przerwą
akcję.
Samuel, który większej części przemowy Prezesa wysłuchał z zamkniętymi
oczami, nagle rozwarł powieki i wlepił wzrok w Starego. Odwrócił się do niego
całym gipsowym pancerzem. Biała piana wystąpiła mu na wargi: – Niech się
pan nie waży, panie Prezesie. 107