Page 102 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 102

Po przemowie Zyberta doszło do burzliwej dyskusji o roli Prezesa. Na
                 dworze nadal lało. Było już ciemno i deszcz wyglądał jak smoła obmywają-
                 ca szyby. Samuelowi znowu się wydało, że jest w dżungli. Szalejąca burza
                 atakowała korzenie życia, targała nimi. Grzmoty jak echa skłóconych gło-
                 sów przecinały plątaninę i pozostawiały po sobie jeszcze większą ciemność
                 i chaos.
                   Przez całą noc Samuel wiercił się niespokojnie w łóżku. Był na wakacjach
                 w Zakopanem. Powietrze było chłodne i świeże. Słońce świeciło ponad białymi
                 od śniegu szczytami gór. Miał na nogach narty, jechał po białym, ośnieżonym
                 polu, gładkim jak stół, a zarazem miękkim. Pojawiły się niewielkie muldy, które
                 pokonał lekkim szusem. Posuwał się lekko, ciesząc się zwinnością młodych
                 nóg. Później uczucie radości zniknęło. Zdał sobie nagle sprawę, że to nie jazda
                 dla przyjemności, a ucieczka. Nogi robiły się coraz cięższe. W głowie czuł ucisk.
                 Obejrzał się za siebie i dostrzegł postać kobiecą jadącą na nartach. Miała na
                 sobie czarny kombinezon narciarski i czarny kapelusz. Rozpoznał ją natychmiast
                 i przyspieszył. Naprzeciw pojawiła się wielka góra. Ze szczytu zbliżała się do niego
                 ta sama czarna postać. – Zrobiłam okrążenie i pana dogoniłam – powiedziała
                 – musi mi pan pomóc… lawina zasypała…
                   Chciał ją zapytać, co takiego lawina zasypała, ale tylko się przed nią ukłonił:
                 – Proszę wybaczyć… Córki czekają na mnie w domu.
                   Zostawił ją i pospiesznie zawrócił przez pole. Było puste jak biała pustynia
                 i Samuel nie mógł odnaleźć drogi powrotnej. Jeszcze bardziej przyspieszył.
                 Przewrócił się. Narty pękły i nadłamały się. Rozejrzał się bezradnie i zobaczył
                 małą sylwetkę narciarza jadącego mu naprzeciw. Ubrany był w mundur policji
                 narciarskiej. „On mi pokaże drogę”, powiedział do siebie Samuel. Mały narciarz
                 miał chłopięcą twarz i śmiesznie wyglądał na wielkich nartach. Odezwał się do
                 Samuela: – Musisz nam pomóc… Lawina zasypała…
                   Samuel wpadł w gniew: – Co pan się tak gorączkuje? Nie widzi pan, że narty
                 mi się złamały? Nie widzi pan, że zabłądziłem? Gdzieś tu powinien być mój dom,
                 a zniknął.
                   Jak spod ziemi wyrósł przed nim Mojsze Ejbuszyc. Siedział na wielkiej pompie
                 i ćmił papierosa. – Najgorzej jest dzielić chleb, panie Cukerman. Czuję wtedy
                 w dziąsłach taką żądzę… – powiedział.
                   Mały narciarz nie dał Samuelowi wysłuchać Mojszego. Popędzał go: – Szyb-
                 ciej… Musi nam pan pomóc...
                   Na to Mojsze ściągnął z nóg drewniane trepy i podał je Samuelowi: – Jest
                 pan moją podporą – powiedział. – Proszę wziąć moje narty.
                   Samuel wykrzyknął na cały głos, krzykiem, który nim samym wstrząsnął do
                 głębi: – Gdzie jest mój dom?!!
                   – Po drugiej stronie lawiny – odpowiedział mały narciarz, który upodobnił
                 się do Widawskiego.
          100      Sen powtarzał się w dziesiątkach wariantów i trwał przez całą noc.
   97   98   99   100   101   102   103   104   105   106   107