Page 98 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 98

Nagle Estera została wyrwana ze stanu uśpienia, wyzwolona z koszma-
               ru – jakby Walentino był czarodziejem. Wsłuchiwała się chciwie w jego krzy-
               ki i przekleństwa, którymi wyganiał Szejndlę do domu. Zdawało się jej, że
               krzyczy  tak  z  powodu  niej,  Estery,  by  ją  obudzić.  Spojrzenie  Walentina,
               blask jego oczu spoglądających z ukosa w jej stronę, też miało jej pomóc,
               uratować ją.
                  – Idź, idź Szejndl – otrzeźwiona i śmielsza popchnęła kobietę w stronę drzwi.
               – Idź, wszystkim się zajmę. – Wyprowadziła ich oboje na korytarzyk, zazdrosna
               sama nie wiedząc o co.
                  W takie ciężkie dni Estera i Szejndl nie opuszczały chorego nawet na chwilę.
               Dzieliły się obowiązkami. Szejndl była z nim za dnia, Estera zaś wieczorem i nocą.
                  Początkowo Estera kładła się na stole albo robiła sobie legowisko na kilku
               ławkach lub po prostu przesiadywała nocą przy łóżku Friedego. Pewnego razu
               jednak w suterenie zjawił się Walentino z rozkładanym sprzętem.
                  – Proszę leżak, Estero, będziesz spać jak na letnisku! – Jego wielkie zęby
               lśniły w świetle lampy. Postawił przed nią leżak i zaprosił, żeby usiadła. Potem
               wsadził rękę do kieszeni i wyciągnął kawałek chleba owinięty gazetą. – To kolacja
               dla ciebie! – Broniła się, nie chciała przyjąć. Wypakował chleb, chwycił Esterę
               za talię i zaczął wciskać jej jedzenie do ust.
                  Dotyk jego pewnych rąk wokół ciała, dotyk chleba wokół warg, spowodowały,
               że wszystko w niej zaczęło się poruszać. Zęby pożądliwie wpiły się w skórkę.
               Ledwie czuła, co je, ledwie wiedziała, co się z nią dzieje.
                  Estera jadła chleb, a Walentino pochłaniał oczami Esterę. Jego twarz, brązowa
               jak oczyszczona skóra, promieniała. Następnie wytarł obie dłonie o rubaszkę ,
                                                                                2
               którą zawsze nosił, podkreślającą krojem masywność jego torsu, i zaczął się
               przechadzać po suterenie takim krokiem, że luźne deski rozbujały się pod nim,
               wyciskając ze szpar długie sznury błota. Zatrzymał się przy Friedem. – Co pora-
               biasz Friede, hę? – zapytał.
                  Friede go nie słyszał. Jego głowa poruszała się rytmicznie tam i z powrotem,
               dotykała poduszki raz jednym, raz drugim policzkiem. Strugi potu płynęły zza
               uszu, pozostawiając wilgotne plamy po obu stronach prześcieradła.
                  Wzrok Walentina skierowany był na twarz Estery. – Co, twój on, że dałaś się
               z nim pochować w tym grobie, hę? – Przybliżył się do niej. Chwilę wpatrywali się
               w siebie, póki nie zmrużyła oczu z powodu żaru, jaki bił od jego bliskości. Kęs
               chleba utknął jej w gardle. Aż zakręciło się jej w głowie. – Tak jak i ty… Z taką
               głową… Takimi oczyskami! – Widziała tylko jego wielkie, pełne usta o ciem-
               noczerwonych wargach. Położył ciężkie ręce na jej barkach. Zdawało się jej, że
               twarde palce wszczepiają się w nie: – Strzeż się mnie, Estero! – Czerwone usta



               2    Rubaszka, rubacha (ros.) – męska koszula popularna w XIX-wiecznej Rosji, wykładana na spodnie
         96       i związywana pasem lub sznurem.
   93   94   95   96   97   98   99   100   101   102   103