Page 97 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 97
odległy, zagubiony wzrok Estery i nie mogła już wytrzymać. Zerwała się z miejsca
i machnęła rękami, jakby chciała się zamierzyć na siedzącą obok: – Czego tak
siedzisz, wybałuszając ślepia? Czemu nic nie robisz? Nie widzisz, że człowiek
gaśnie?!
Estera wstała i zrobiła krok naprzód jak lunatyczka. – Co mam zrobić?
– Co zrobić? Pstro zrobić! – Szejndl zadrwiła, wykrzywiając zapłakaną twarz.
1
– Wynoś się stąd! On nie potrzebuje tu fanfaronek ani tępych bałwanów! – Roz-
szlochała się jeszcze bardziej, przypadła do Estery, objęła ją obiema rękami
i przycisnęła do siebie: – Och, czego ja chcę od takiej młodej dziewczyny? Co ja
bym bez ciebie zrobiła, droga Estero? – Nachyliła się nad Friedem i przyłożyła
mu rękę do czoła. – Widzisz, płonie! – Zbliżyła usta do ucha chorego: – Friede?
– Zachrypiała. – Friede, słyszysz mnie?
Klatka piersiowa uniosła się i opadła. Oczy Friedego zacisnęły się jeszcze
mocniej, a wilgoć, która gromadziła się w ich kącikach, zaczęła się przelewać.
Dwie duże, ciężkie łzy ześliznęły się po zapadniętych policzkach w kierunku uszu,
stamtąd zaś wraz z potem skapywały na poduszkę. Szejndl stanęła rozpostarłszy
bezsilnie obie ręce: – Nic nie pomaga, nic nie pomaga! – Kręciła głową i przygry-
zała wargi. Po chwili wybuchła ponownie: – A on chce, żebym wróciła do domu.
Chce mieć żonę, krzyczy, żebym mu dom uprzątnęła. Słyszał kto? Człowiek leży
i gaśnie, a ja mam myśleć o jakimś domu, ha, pytam?
Estera nie mogła oderwać wzroku od woskowej twarzy Friedego, czerwonych,
napuchniętych warg, białego, spiczastego nosa. Ciekawiło ją, co dzieje się pod
uniesionym, bladym czołem, chciała ujrzeć obrazy malowane przez wyobraźnię
chorego. Pragnęła chociaż raz przedrzeć się do tej duszy, która wciąż gdzieś
w nim trzepotała, i przywrzeć do niej. Szukała tego, co jest nim. Co znajduje
się w płonącym ciele, a jednak jest osobne. Czuła się chora, jakby sama miała
gorączkę, a jej wargi spuchły w ten sam sposób, pierś unosiła się i opadała
tak jak jego. Wyobraźnia zaczęła tkać przed nią koszmarne obrazy, serce zaś
przyspieszyło, galopowało na spotkanie z ciężkim, gorącym oddechem chorego,
wydobywającym się z zaciśniętych ust i chudych, drżących dziurek w nosie. Nie
miała w sobie ani wiary, ani woli, by próbować ratować obcego, z którym tak
blisko się związała. Lecz jak zawsze, gdy przy nim siedziała, czuła rozbudzoną,
pełną ciekawości gotowość odejścia wraz z nim, roztopienia się wraz z nim
w głębi otchłani, w której tonął.
Wtedy wszedł Walentino. Z chwilą przekroczenia progu wypełnił sobą całą
suterenę. Jego rozrośnięta figura, duże, długie ręce, śniadoskóra twarz, dzikie,
gorące oczy – cała postać wyglądała na taką, która zdolna jest przesunąć ściany.
Jakby skądś zawiał rześki, swawolny wiatr.
1 Fanfaron – inaczej osoba zarozumiała. 95