Page 103 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 103
5
nie strzeże miasta, daremnie czuwa warta… – Dopiero w tej chwili ciotka Rywka
porządnie się rozpłakała i tego dnia nie potrafiła się już uspokoić.
Estera codziennie znajdowała chwilę, by wpaść do wuja Chaima. Początkowo
była jeszcze w świątecznym nastroju, radowała się ponownym posiadaniem ro-
dziny. Szybko jednak przyzwyczaiła się do ich obecności, jakby nigdy nie opuścili
miasta. Do tego stopniowo odzyskiwała dawne poczucie, że nie ma z nimi nic
wspólnego, że nie ma o czym rozmawiać z kuzynkami, że przed dobrą ciotką
Rywką nie da się otworzyć serca – i dlatego nie potrafiła siedzieć z nimi dłużej niż
kilka minut. Poza tym z mieszkania wyganiała ją obecność Ejbuszyców po drugiej
stronie ściany. Niechęć do Racheli przeniosła się na całą rodzinę dziewczyny.
Wydawali się jej rozkapryszeni, wymuskani, egoistyczni, drobnomieszczańscy,
proletariaccy tylko z wyglądu, ze stanu – ale nie z duszy.
Chociaż powrót wuja Chaima i jego rodziny nie odbił się na życiu Estery, zaszły
w nim jednak pewne zmiany. Po pierwsze, zaczęła troszczyć się o swój pokój
– ścielić łóżko, zamiatać. Zawiesiła nawet na oknie kawałek firanki. Zrobiła to
przez wzgląd na ciotkę i kuzynki, które od czasu do czasu do niej wpadały. Nie
chciała, żeby po wyglądzie pokoju oceniały jej samopoczucie. Poza tym kuzynki
siłą wręcz sprowadziły ją do „ogrodu”. Chciały z nią rozmawiać. Owszem, nie
tylko z wyglądu się zmieniły. Nie były już takie pewne swoich niegdysiejszych
poglądów i patrzyły teraz na Esterę, jakby trzymała w kieszeni odpowiedzi na
wszystkie problemy, jakimi są getto, świat. Kiedyś, przed wojną, z ciekawością by
się nimi cieszyła. Teraz siedziała na trawie i bez entuzjazmu tłumaczyła sprawy,
o których wcześniej nie miałyby pojęcia. Jednocześnie snuła własne myśli, da-
lekie od tego, o czym mówiła.
Robiła sobie często wyrzuty, czemu się tak powstrzymuje. Ona, wyróżniająca
się propagandystka, gdy przychodziło werbować obcych, podczas rozmowy
z kuzynkami nie wykorzystywała ani krztyny posiadanej przez siebie siły perswazji.
Nie mogła jednak nic zrobić. Pomiędzy nią a kuzynki zakradło się znów dawne
znudzenie, i chociaż stały się jej droższe i bliższe niż kiedyś, czas spędzany z nimi
wciąż wydawał się stracony.
Raz, gdy siedziała z nimi pod wiśnią, przyszedł jej dawny nauczyciel z siero-
cińca, pan Szafran – jej „pierwsza miłość”. Pojawił się przed nią wraz z doktorem
Lewinem, tym, który odebrał jej poród w klinice, teraz zaś zajmował się chorym
Friedem.
Gdy tylko spotkała Lewina po raz pierwszy, rozpoznała go, chociaż bardzo
się zmienił. Kulał teraz, a jego grzbiet był nieco pochylony. Wydawał się dwu-
krotnie starszy niż przed kilkoma miesiącami. Gdy ujrzała go przy łóżku Friedego,
wiedziała, że nie ma nadziei. Jak bardzo znienawidziła tego mężczyznę z torbą!
5 Psalm 127, 1. w przekładzie I. Cylkowa: „Jeżeli Bóg nie buduje domu, na próżno trudzą się budo-
wniczowie nim, jeżeli Bóg nie strzeże grodu, na próżno czuwa straż”. 101