Page 95 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 95

Lecz właśnie tutaj stosunek Estery do partii okazał się wcale niełatwy. Właśnie
                  tu jej pragnienie stania się częścią ogółu poddane zostało próbie.
                     Zaczęło się od honoru, którym chciano ją obdarzyć. Teraz, gdy większość
                  doświadczonych aktywistów znajdowała się w Związku Radzieckim, a partia
                  składała się głównie z elementu młodego, Estera nagle znalazła się w szeregu
                  sprawdzonych weteranów. Było naturalne, że przejmie jedno z odpowiedzialnych
                  stanowisk w organizacji i jeszcze przed udaniem się do getta została włączona do
                  komitetu. Jednak tu, w getcie, zrezygnowała z funkcji. Była gotowa robić wszystko,
                  czego się od niej żąda, chciała jednak pozostać „szarą jednostką”. Zdawało się
                  jej, że przyjęcie stanowiska kierowniczego nazbyt zadowoli jej próżność, którą
                  tak bardzo starała się zdusić. Nie chciała być „kimś”. Chciała pozostać „anoni-
                  mowa” – jak najbardziej, jak najpełniej.
                     Towarzysze tego nie rozumieli. Nawet towarzyszka Julia, która wraz z towa-
                  rzyszem Baruchem kierowała ruchem, była ostoją – matką i siostrą każdego
                  komunisty. Nie mówiąc już o pozostałych, którzy zaczęli patrzeć na Esterę albo
                  z wyrzutem i goryczą, jak spogląda się na człowieka niedojrzałego, egoistę, albo
                  podejrzliwie i nieufnie – jak patrzy się na prawdziwego lub potencjalnego zdrajcę.
                  Prawdę mówiąc, Estera nie rozumiała samej siebie. Decyzja zrodziła się gdzieś
                  w środku, była silniejsza niż rozum i wola. Dlatego z tym większą ofiarnością
                  wykonywała pracę, jakiej się podjęła.
                     Uwielbiała odwiedzać domy towarzyszy, przynosić pomoc, zajmować się
                  dziećmi chorych lub zajętych rodziców, rozmawiać gdzieś przy brudnym stole
                  o ich problemach. Nawiązywanie takiego kontaktu przychodziło jej z łatwością.
                  Wszystko było jasne, oczywiste, konkretne – a to uspokajało. Dlatego ta część
                  dnia, kiedy zajęta była bieganiem po domach, organizowaniem pomocy, uczestni-
                  ctwem w posiedzeniach i naradach dotyczących bardzo konkretnych spraw, była
                  czasem, kiedy czuła się najlepiej i kiedy była prawie pewna, że osiągnęła cel, że
                  sama przestała istnieć – dobijając w ten sposób do brzegów równowagi i spokoju.


                                                    *



                     Był jednak także chory Friede – samo przekroczenie progu jego sutereny
                  rozwiewało wszelkie iluzje. Równowaga znikała i Estera musiała później ciężko
                  nad sobą pracować, żeby do niej wrócić.
                     Ciągnęła do tej sutereny też jakby wbrew woli.
                     Na dole w suterenie, przy łóżku Friedego, doznawała takiej jasności umysłu, ja-
                  kiej doświadcza człowiek tylko w koszmarze, we wstrząsającym śnie. Tu oczywiste
                  stawało się kłamstwo, którym sama siebie karmiła – że rozpłynęła się w nicości.
                  Tu, na dole, jak nigdy w życiu czuła swoje istnienie nie w radości i przyjemności,
                  lecz w rozdzierającym cierpieniu, niedającym spokoju współczuciu, ogarniającym   93
   90   91   92   93   94   95   96   97   98   99   100