Page 94 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 94
ludzkości, w gruncie rzeczy była jak uśmiech do siebie samej. Była rodzajem gry,
egzaminem jej woli, a samo zwycięstwo więcej znaczyło niż dobro, które chciała
uczynić za sprawą swej ofiary.
Teraz było inaczej. Teraz dopiero dostrzegała człowieka we wszystkich jego
cierpieniach i dopiero teraz poczuła je na własnej skórze. Wszystko, co zrobiła
i chciała zrobić, nie było powodem do dumy, wywoływało niezadowolenie, pra-
gnienie oddania się jeszcze bardziej, rozpuszczenia w cudzym losie.
Nie zawsze przychodziło jej to z łatwością. Często w łagodne noce wstawała
z posłania, podchodziła do otwartego okna i spoglądała na zakątek podwórza,
ku białym pąkom przypominającym światełka. Patrzyły wprost na nią, śledziły,
pytały. Zdawało jej się, że znają całą prawdę o niej, że znają jej słabości. Broniła
się więc, że już sama siebie absolutnie nie obchodzi. Co może dowodzić tego
jaśniej od faktu, że nigdy pod drzewem nie siada? Albo tego, że przestała się
martwić swoim wyglądem? Ona, która lubiła się stroić, czerpała tyle radości
z czystej bielizny, którą ciało czuło na sobie, z każdej świeżej sukienki – nie miała
nawet lusterka. Ona, taka dumna ze swoich rudych włosów, całkiem niedawno
ścięła loki, zostawiając tylko krótkie kędziorki, co w ogóle jej nie obeszło. Nie
wiedziała nawet, jak teraz wygląda – z tymi obciętymi włosami. A fakt, że przestała
tęsknić za Herszem, że stał się czymś w rodzaju bezosobowego wspomnienia –
marzenia, które być może nigdy się nie spełni, i że częściej myślała o zmarłym
dziecku niźli o Herszu, a i samo myślenie o nim było zimne, obojętne – czyż to
też nie świadczyło, że już jej więcej na sobie nie zależy?
A głód? Oczywiście pokonanie go nie przyszło jej łatwo. Dawał o sobie znać.
Zmuszał do zrozumienia, że ciało wbrew woli martwi się o siebie. A jednak osiąg-
nęła zdolność jego ignorowania, chodzenia całymi dniami bez jednego kęsa.
Często o poranku robiło jej się nieswojo na widok własnego ciała. W świetle
dnia wystające żebra, kościste, sterczące biodra nieco straszyły. Także pustka,
którą czuła w nazbyt luźnych ubraniach. Jednocześnie jednak była zadowolona,
że jej ciało zanika, ubrania wiszą na niej zupełnie nie jak na człowieku, tylko
na szkieletowym, ruchomym wieszaku. Obwiązywała się skórzanymi paskami,
w których robiła wciąż nowe dziurki, i w każdy nowy dzień rzucała się jak owca
dobrowolnie wskakująca do wilczego pyska.
Zaangażowała się bez reszty w pracę partyjną. Jej towarzysze już w najmniejszym
stopniu nie czuli tego, co przed wojną. Bezradność i zagubienie, które ogarnęło ich
wszystkich po rozwiązaniu partii komunistycznej, ustały wraz z przekroczeniem
granic getta. Tu dla wszystkich stało się jasne, jak słuszna była to decyzja. Ponieważ
tu, w getcie, każdy z towarzyszy, dokładnie tak, jak Estera, poczuł marność włas-
nego przygotowania do komunizmu, burżuazyjną, drobnomieszczańską słabość
tkwiącą w każdym z nich. Tu można się było od niej wyzwolić, a przez to stać się
godnym miana komunisty. Dlatego w założeniu ruchu w getcie tkwił patos i zapał.
Każdy czuł się jak nowo narodzony, a wzajemne zaufanie i wierność ideałom
92 przewyższyły wszystko, co czuło się i robiło przed wojną.