Page 84 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 84

– Jesteś leniwa, leniwa! Tylko paznokcie umiesz obgryzać! – Powtarzała
               nieustannie. Gotowość Belli do wykonywania poleceń bez słowa sprzeciwu
               jeszcze bardziej ją rozwścieczała i przyprawiała o łzy.
                  Z Samuelem rozprawiała się dopiero na osobności, nocą, gdy byli sami w łóżku.
               Za dnia dumna, uparcie niedostępna, nocą nieraz gotowa była żebrać. Nie miał
               odwagi ani sił sprzeciwiać się jej, gdy zalewała go potokiem słów, czyniła zarzuty,
               przedstawiała jako potwora, inkwizytora – przyczynę wszystkich jej nieszczęść.
               W przypływie współczucia sprzeciwiał się jej jednak, choć i tak wyglądało to na
               spotkanie dwojga obcych ludzi schodzących się o zwykłej porze i rozchodzących
               chwilę później – każdy ku swoim światom. Wówczas ona, upokorzona, obrażona,
               niespełniona, na nowo wybuchała goryczą: leżała godzinami bez snu, mówiła,
               spazmowała, karała.
                  Aż przyszedł dzień, gdy Samuel nie miał już z czym wyjść na ulicę. Dziunia
               nie opuszczała go ani na moment. Wciąż podsuwała nowe plany. Samuel był
               zbyt roztargniony, by jej wysłuchać. Wówczas wpadła na pomysł. Od dawna
               już chciała odkryć, co zostało schowane w zamkniętych walizach w łazience,
               i w tym krytycznym dniu nie spuszczała z nich wzroku. To znaczy, nie przestawała
               kontrolować polskich robotników, którzy przyszli z miasta naprawić krany. Tej
               samej nocy wyłamała zamek walizy i wymacała srebrną papierośnicę, pełną
               diamencików, łańcuszków i kolczyków.
                  W ten sposób pierwszego dnia głodu pojawiła się w mieszkaniu z wypeł-
               nionym do połowy workiem ziemniaków, paczuszką cukru, odrobiną mąki i kilko-
               ma cebulkami. Domownicy patrzyli na nią zdziwieni. Uśmiechała się z radosną
               niewinnością, wyjaśniając, że poszczęściło jej się przy sprzedaży wełny.
                  Od tego dnia, ilekroć kończyły się zapasy jedzenia, pojawiała się w mieszkaniu
               obładowana prowiantem i włoszczyzną.
                  Aż pewnego razu w korytarzu rozległ się krzyk Jadwigi. Gdy przybiegli miesz-
               kańcy, okazało się, że polscy robotnicy, którzy wcześniej przyszli naprawiać
               krany, okradli Rozenbergów. Do tego dziwiono się ich wspaniałomyślności, temu,
               że okazali litość i nie zabrali wszystkiego. Dziunia wraz z pozostałymi stała
               w korytarzu i nawet powieka jej nie drgnęła.
                  Kilka dni później Samuel dostał zaproszenie na audiencję do Prezesa.
                  Prezes Rumkowski przyjął Samuela ze szczerą otwartością. Widząc go na
               progu gabinetu, wyciągnął ku niemu obie ręce:
                  – Czemu się pan u mnie nie pokazuje, ha? Inni przyłażą zawracać głowę…
                  Samuel podniesiony na duchu uśmiechnął się do starego jegomościa i opowie-
               dział mu, że nie był w stanie się do niego dobić, że prośbę o audiencję napisał
               przed kilkoma tygodniami.
                  –  Prośbę?  –  Rumkowski  śmiał  się.  –  Potrzebuje  pan  próśb,  żeby  do
               mnie  przyjść?  Ech,  jakiż  z  pana  frajer!  Inni  przychodzą  i  każą  się  zapo-
               wiedzieć. Na pana zawsze czekają otwarte drzwi, Cukerman, proszę pamię-
         82    tać!
   79   80   81   82   83   84   85   86   87   88   89