Page 89 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 89

na balkon w nowym „kostiumie”. Jej kształtne ręce z pomalowanymi na czerwono
                  paznokciami nie odpoczywały ani chwili, a jej umalowana twarz i podkreślone
                  czerwoną szminką usta nigdy nie miały takiego samego wyrazu. Śmiała się
                  i zarzucała głową, nadymała policzki, wzruszała ramionami. Czasem stała we
                  framudze drzwi balkonowych jak występująca aktorka – z rękami wzniesionymi
                  nad głowę. Albo obracając się, zbliżała się do poręczy, opierała o nią obiema
                  dłońmi i zaraz odwracała z powrotem, wyginając plecy w drugą stronę. I w ten
                  sposób zmieniała pozę w kilkudziesięciu wariantach co kilka chwil. Czasami
                  niespodziewanie znikała, podnosząc napięcie – potem zjawiała się z cygaretką
                  w zębach, puszczając dymek z nieopisaną gracją. Stare kobiety spluwały parę
                  razy, widząc ją z cygaretką, ale młodzi w jej paleniu, modnych ubraniach i całej
                  postawie odnajdywali doskonałą kokieteryjną podnietę.
                     Mężczyźni na podwórzu, oprócz bardzo pobożnych, również chętnie spoglądali
                  na Jadwigę. Jej wielbicielami byli zwłaszcza chłopcy z ferajny, którzy na jej widok
                  swobodnie przerzucali się grubym słowem.
                     Bardziej poważni panowie, mądrzejsi, ustatkowani, ludzie rzeczowi, chętniej
                  przyglądali się mężowi Jadwigi, panu Adamowi Rozenbergowi, znanemu jeszcze
                  sprzed wojny bogaczowi i kupcowi światowego formatu. Wydawało się wręcz
                  honorem i szczególnym przywilejem posiadanie takiego sąsiada, możliwość
                  przyglądania mu się z tak bliska. Łysina pana Adama budziła szacunek. Także
                  jego pulchne ręce i cała rozrośnięta, pulchna figura. Przede wszystkim i ponad
                  wszystko chwałę pana Adama podkreślało grube cygaro, które tak dumnie
                  sterczało spomiędzy owłosionych palców.
                     Nawet dzieci, miejscowe łobuziaki, też miały swojego bohatera. Pojawiał się
                  na balkonie nader rzadko, ale gdy już tak się działo, cała ciekawska kompania
                  patrzyła w napięciu. Ich bohaterem był szczupły policjant, syn pana Adama, Mie-
                  tek. Przyglądano mu się z szacunkiem, podnoszono wzrok i podziwiano barwną
                  policyjną czapkę , opaskę noszoną na ramieniu, zwłaszcza zaś błyszczące buty.
                               10
                     Najmniej wielbicieli wśród publiczności miał Samuel. Oczywiście ten czy ów
                  wiedział, jakim kupcem i figurą był przed wojną, lecz jako „aktor” wywoływał
                  niewielkie zainteresowanie, a wina leżała po jego stronie. Nazbyt często scho-
                  dził pomiędzy mieszkańców podwórza. Spotykało się go czasem w komitecie
                  domowym przy odbieraniu produktów. Z Icie Meirem Stolarzem i jego synami
                  był bardzo blisko. I nierzadko schodził pod wiśnię, gawędził z malarzem Gutma-
                  nem, nauczycielem Szafranem czy też z chromym doktorem Lewinem. Nawet
                  z mieszkającym w „domku klozetnika” roztargnionym młodym człowiekiem,
                  o którym mówiono, że para się nieco literaturą – nawet z Berkowiczem zda-
                  rzyło mu się rozmawiać. To zaś, oczywiście, pozbawiało go zupełnie aktorskiego


                  10    Członkowie Służby Porządkowej nosili niebieskie czapki z pomarańczowym paskiem oraz żółto-
                     -białe opaski na ramieniu, na których była niebieska gwiazda Dawida.
                                                                                       87
   84   85   86   87   88   89   90   91   92   93   94