Page 83 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 83

Opór nadszedł jednak z innej strony. Pan Adam nie chciał słyszeć o usunięciu
                  Rejzli. Nie bał się jej kradzieży. Nie szkodzi, wiedział, jak się ich ustrzec: trzymać
                  jedzenie pod kluczem, patrzeć, co wkłada do garnka i co wykłada na talerz.
                  Ustalono, że Rejzl nie będzie służyć u Cukermanów ani Hagerów, lecz przejdzie
                  do Rozenbergów.
                     Przejście od starych gospodarzy do nowych odbyło się w sposób naturalny.
                  Rejzl zapomniała długie lata służby u Cukermanów i nie wzięła sobie całej sprawy
                  do serca. Chociaż często narzekała głośno na wcześniejszych państwa, dla
                  których dobra przez tyle lat się poświęcała, a którzy teraz „zostawili ją na lodzie”,
                  wyraźnie jednak było widać, że zmiana ta bardzo ją ucieszyła. Nie trwało długo,
                  gdy zaczęła się wykłócać z Matyldą o kolejkę do gotowania, o mycie podłogi,
                  a twarz jej jaśniała satysfakcją na widok rozmemłanej, niezgrabnej i zapła-
                  kanej Matyldy wykonującej tę samą pracę, przy której ona sama „marnowała”
                  życie.
                     Matylda miała coraz mniej czasu. Sama musiała biec na ulicę po jedzenie,
                  myć i sprzątać, cerować i naprawiać. Samuel i dzieci pomagali jej oczywiście,
                  lecz każde na swój sposób zajmowało się sobą. Odpowiedzialność spoczęła na
                  niej. Z początku całymi nocami skarżyła się i zawodziła w poduszkę. Za dnia
                  chodziła z opuchniętymi oczami, apatyczna i milcząca. Samuel i dzieci otaczali
                  ją przyjaźnią, wręcz przesadną grzecznością, nie odmawiali, gdy o coś poprosiła.
                  Wiedziała jednak, że robią to z litości. A chociaż tęskniła za miłym słowem, za
                  czułością Samuela, pilnowała się, by tego nie okazać. Wiedziała bowiem, że
                  i to gotów jest jej podarować ze współczucia, a chociaż na kolanach szorowała
                  podłogi, nie była przecież żebraczką.
                     Przygnębienie i zmęczenie znaczyły jej twarz głębokimi, purpurowymi
                  zmarszczkami. Postarzała się o dziesięć lat. Jednak stopniowo budziła się
                  w niej nowa hardość. Gorycz, ukryta do tej pory, znalazła wreszcie ujście. Sa-
                  muel z Dziunią nieraz przykładali uszy do drzwi kuchni, wsłuchiwali się i cieszyli.
                  Oboje rozumieli, że złość na niewdzięczną służącą stawia Matyldę na nogi, że
                  wraz z kłótniami wraca do życia. Ale gorycz Matyldy, która wreszcie wypłynęła
                  na powierzchnię, dopadła także ich.
                     Nie było przyjemnie siedzieć z nią przy stole, przebywać w jednym domu.
                  Zawsze miała coś przykrego do powiedzenia, potrafiła wpędzić w melan-
                  cholię, skrytykować, czynić wyrzuty czy wybuchnąć spazmatycznym płaczem
                  w czasie najlepszego posiłku. Każde z nich na swój sposób broniło się przed
                  Matyldą. Samuel – poważnymi, wyważonymi słowami, ciepłem, którym starał
                  się zabarwić swój głos, Dziunia – śmiechem i delikatnością, była w końcu jej
                  ulubienicą.
                     Nie broniła się tylko Bella, która znów zaczęła obgryzać paznokcie. Wybuchy
                  gniewu były skierowane najczęściej na nią. Matylda nie mogła znieść tego, że
                  córka zamyka się w pokoju i ślęczy nad książkami. Czerpała przyjemność z odry-
                  wania jej od stolika, zapędzania do pracy, posyłania gdziekolwiek:   81
   78   79   80   81   82   83   84   85   86   87   88