Page 66 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 66
Przede wszystkim musiał rozwiązać problem żydowskich instytucji – trzeba było
zadecydować, które należy zlikwidować, a które przejąć i dalej prowadzić w getcie.
Następnie należało spotkać się z panią Fajner i grupą nauczycieli z gimnazjum.
Nadszedł też czas narad na temat funkcjonowania oddziału szkoły elementarnej,
który założył jeszcze w mieście. Szkoły elementarne powinny zostać otwarte
jak najszybciej, a to wiązało się z problemem wyżywienia dla uczniów i w ogóle
wszystkich dzieci. Resztę czasu zajmowały mu narady poświęcone finansom,
propozycji powołania własnego systemu walutowego, otwarcia warsztatów czy
fabryk, które dawałyby ludziom zajęcie, a także stanowiły solidną podstawę
egzystencji getta.
Bez względu na ogrom prac Prezes był pogodny i dobrze usposobiony. Mimo
wszystkich obowiązków znalazł czas, by w połowie dnia zdrzemnąć się w swoim
nowym mieszkaniu, zjeść posiłek, ponownie się ogolić i założyć czystą koszulę
(ostatnio nosił białe koszule, zmieniając je tak często, jak to tylko było możliwe).
Założył również nowy garnitur, po czym ze znawstwem obejrzał się w lustrze. Był
zadowolony. Nie było po nim widać ciężkiej pracy. Wręcz przeciwnie. Wydawało
się, że praca mu służy. Przyjrzał się swojej siwej głowie z wielkim zadowoleniem
i szacunkiem dla samego siebie. Tak właśnie powinien wyglądać. Przyszło
mu do głowy, że jedynie okulary powinien jeszcze zmienić. Miały zbyt tanie
oprawki. Postanowił również zobaczyć się z doktorem. Nie dlatego, że źle się
czuł, ale wierzył w nowoczesną medycynę dzisiejszych czasów, która może mu
pomóc w odzyskaniu dawnych sił. On, dawniej tak mało troszczący się o swoje
zdrowie, tu, w getcie, postanowił o nie zadbać jak o wielki skarb. Przecież
dawniej było to jedynie zdrowie zwykłego, starego kierownika domu sierot –
obiektywnie wyjaśniał sobie tę troskę. Teraz natomiast chodzi o zdrowie ważnego
człowieka: Nosi ho-Jehudim be-Licmansztat Geto – Prezesa Żydów w Getcie
Litzmannstadt.
Mruknął przyjaźnie do siebie, skierował wzrok na włosy, po czym przeczesał
je małym grzebykiem i założył nowy, sztywny kapelusz. Już przy drzwiach przy-
pomniał sobie, że w kieszonce marynarki należy umieścić białą chusteczkę.
Jechał dorożką przez zatłoczone ulice. Polecił woźnicy postawić budę. Lecz
ludzie, rozpoznawszy go, zaczęli nadbiegać ze wszystkich stron: „Prezes jedzie!”
Rzucano się na dorożkę, wołano do niego, proszono o przysługę, pracę, jałmużnę.
Gdy przejeżdżał przez bramę, wydało mu się, że ktoś podnosi pięść i krzyczy
w ślad za nim: „Głodujemy!” Nie miał stuprocentowej pewności, gdyż był zajęty
zbieraniem liścików i karteczek, którymi go zarzucono. Wydaje się, że ludzie
oczekiwali go na ulicach. Woźnica przeganiał tłum, a Prezes pomyślał o jednym
czy dwóch silnych młodzieńcach, którzy powinni towarzyszyć mu, stojąc na
bocznych stopniach dorożki.
Przedpokój w biurze był gęsto zapchany ludźmi. Od wielu godzin czekano
tu na Prezesa. Skinął głową w kierunku obecnych, którzy stojąc szpalerem,
64 pozdrowili go – po czym wszedł do gabinetu. Machnął ręką w kierunku panny