Page 56 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 56
Twarz Racheli płonęła. Zmieszana i zdenerwowana nie wiedziała, co robić, co
powiedzieć. Więc jak cień powoli ruszyła za gościem. Wspomnienie spotkania
z Esterą, którego nie lubiła przywoływać w pamięci, stanęło pomiędzy nimi jak
żywe. Spojrzała na walizkę w ręku Estery: „Czy to ta cenna walizka, którą chciała
mi dać na przechowanie?” – zastanawiała się.
Ojciec spojrzał na nią z wyrzutem: – Dlaczego nie weźmiesz walizki od twojej
przyjaciółki? Dlaczego nie poprosisz, żeby usiadła?
Estera głęboko odetchnęła: – Proszę sobie nie przeszkadzać… – wymamro-
tała. – Nie jestem gościem. – Wsparła się na brzegu krzesła. Z kuchni dobiegł
do jej uszu stukot naczyń. Czy to ciocia Rywka nalewa dla kogoś zupę?
Blumcia weszła z parującym talerzem i postawiła go przed Esterą: – Z pew-
nością jest pani głodna – powiedziała, wręczając jej łyżkę.
Rachela uśmiechnęła się zakłopotanym, pełnym niechęci uśmiechem. Estera
wykrzywiła usta, jakby chciała jej odpowiedzieć tym samym. Jakże jej nienawi-
dziła! Jakże nienawidziła ich wszystkich siedzących przy tym stole! Nie mogła
znieść tej rodzinnej atmosfery, spokojnego brzęku naczyń.
Ale mimo to zaczerpnęła zupy. Ciepło rozlało się po jej pustym żołądku. Już
od wielu tygodni nie jadła gotowanej strawy. Zanurzyła spojrzenie w talerzu, nie
mogąc podnieść oczu. Jadła szybko, łapczywie, ze złością – nie wiedząc, czy oczy
jej zwilgotniały od pary, czy od łez. – Skąd pani przybywa? – jakby z oddali Estera
usłyszała pytanie mężczyzny. Czy to pytanie było skierowane do niej? Nieważne.
I tak nie miała siły, by otworzyć usta. „On siedzi na krześle wuja Chaima” – coś
w środku nie dawało jej spokoju.
– Znamy się z biblioteki – usłyszała głos Racheli.
Obca kobieta zapytała:
– Jeszcze trochę zupy? Zawsze, jeśli tylko mogę, gotuję trochę więcej.
Mgła w oczach Estery stawała się coraz bardziej wilgotna. „Ciocia Rywka też
zawsze gotowała odrobinę więcej, aby starczyło dla jakiegoś biedaka” – przy-
pomniała sobie, po czym ucięła: – Nie, dziękuję.
Nie wiedziała, gdzie podziać oczy. Dławiło ją w gardle. Chciała zerwać się
z krzesła i uciec. Ale jak przymurowana do siedzenia nie mogła ruszyć żadną
częścią ciała.
Pili herbatę. Estera siorbała łakomie, po czym połykała ją szybko, czując,
jak przyjemny smak rozchodzi się po podniebieniu, i nagle, niespodzianie, z jej
ust zaczęły płynąć słowa. Wylewały się z wilgotnych, gorących ust, nie dając się
zatrzymać.
– Mieszkałam kiedyś w tym mieszkaniu… tu wyrosłam. U mojego wuja Chai-
ma… – już otwarcie połykała słowa, herbatę i łzy. – Sądziłam, że będę mogła
tu zamieszkać… Widzicie to okno? Tutaj pracowały moje kuzynki. Mój wujek był
pończosznikiem. Maszynki były przykręcone do parapetów. Przy każdej ma-
szynce siedziała jedna z moich kuzynek… Przy stole, tutaj, repasowano skarpety.
54 Tam, przy kuchni, stał kołowrotek, którym kręciła ciotka, a… szmaty rozkładano