Page 50 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 50

– Każdy sposób jest dobry, Icie Meirze. Przecież nie idziemy, broń Boże, nikogo
               zamordować czy skrzywdzić. Czemu musisz być taki skrupulatny? Przecież już
               wiesz, że nie możesz troszczyć się o całą ludzkość. – Potrząsnęła nim, jakby
               chciała zrzucić z niego ten ponury nastrój. Jednocześnie zaczęła pociągać nosem
               z przejęcia: – No, Icie Meirze, co powiesz?
                  Icie Meir, już całkiem rozbrojony, rozłożył ręce. Według niego kobieta nie ma
               racji dopóty, dopóki się nie rozpłacze. Jak tylko zaczyna płakać, od razu okazuje
               się, że dobrze myśli: – Oj, kobieta jest niczym więcej niż połamaną skorupką,
               która jednak potrafi złamać najsilniejszego mężczyznę… – Z powodu tych łóżek
               nie rozwiodę się z tobą, Szejno Pesiu – mruknął.
                  Objął suterenę spojrzeniem, popatrzył na ściany, na puste miejsce, które zo-
               stało po jego warsztacie. Nie, nie mógł mieć tak dobrego humoru jak jego żona.
               Tamta noc, kiedy Niemcy wyrwali ich z łóżek i odtransportowali do Głowna, była
               jak cięcie nożem, i nawet do głowy mu wówczas nie przyszło to wszystko, o czym
               teraz myślał podczas tej dobrowolnej wyprowadzki z sutereny. I to było dziwne.
               Ponieważ nie mógł sobie wytłumaczyć, czego tak żałuje. Wiedział, że Szejna
               Pesia ma rację we wszystkim, co mówi, ale przecież czuł wszystkimi zmysłami,
               że suterena jest mu bliska, a nowe mieszkanie – zimne i obce. Pokój z kuchnią.
               Ściana pośrodku. W ogóle nie mógł sobie wyobrazić, jak żyje się w dwóch izbach
               naraz. Tutaj było ciasno, ale wszyscy byli razem. W nocy mógł podnieść głowę
               i już widział głowy dzieci spoczywających na warsztacie, słyszał ich oddech. Rano
               mógł leżeć w łóżku i patrzeć, jak Szejna Pesia szykuje kawę.
                  – Nie stój tak, Icie Meirze – żona wyrwała go z zamyślenia. – Idź i zobacz,
               gdzie podziewają się chłopcy, czas skończyć tę przeprowadzkę.
                  Icie Meir wziął kilka desek na plecy i wyszedł. W przedsionku wpadł na niego
               Szolem, jego najmłodszy syn.
                  – Tato! – zawołał podekscytowany chłopak. – Cukermanowie już są! – zdjął
               deski z ramion ojca i zarzucił je na swoje.
                  Icie Meir popatrzył na syna. Nie wiedział, co mu przyszło do głowy. – Więc
               co tak nagle świętujesz?
                  Chłopiec poczuł się dotknięty.
                  – Coś mi się wydaje, że jesteś w nie najlepszym humorze, tato.
                  – Oczywiście, że nie jestem. – Icie Meir skrzywił się. – Żydzi idą do getta. Czy
               to dla ciebie jakaś radość? Pojmujesz, co to oznacza?
                  Chłopak spojrzał na niego wyzywająco:
                  – A ty pojmujesz? Byłeś już kiedyś w getcie?
                  – Oj, wychowałem synów !– Icie Meir westchnął. – Idź już, idź, nie stój i nie
                                       7
               gap się na mnie. Mama chce już zakończyć tę przeprowadzkę.
                  Ale Szolem musiał mu powiedzieć to, co miał do powiedzenia. – Żydzi się



         48    7     Księga Izajasza, Iz 1, 2.
   45   46   47   48   49   50   51   52   53   54   55