Page 466 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 466

rozpieszczała. Panna Diamant pozwoliła więc podać sobie kapcie i nalać miskę
               wody do mycia. – Nie mam dziś dla ciebie czasu – wymamrotała zaaferowana.
                  Klara jej nie odpowiedziała, tylko siedząc na łóżku nauczycielki, czekała
               w milczeniu, aż ta poświęci jej uwagę. Gdy w końcu gospodyni usiadła obok,
               zwróciła się do niej sucho: – Nie zajmę dużo czasu, panno Diamant – i znów
               zapadła w milczenie.
                  Panna Diamant przyglądała jej się czerwonymi, przymglonymi oczami. Sie-
               działa przed nią młoda kobieta, która nie chciała się przyznać do swoich uczuć,
               a jednak zawsze wiedziała, jak pomóc i umiała zrobić wszystko, co należy. Nigdy
               nie używała słowa „miłość”, choć czasem robiła się sentymentalna, zwłaszcza
               mówiąc o swoim zawodzie. Odznaczała się czymś w rodzaju chorobliwej pasji,
               postrzegając dążenie do sprawiedliwości jako coś oczywistego i logicznego na
               wzór matematycznej formuły. – Co pani myśli o prezesie Rumkowskim? – zapy-
               tała niespodziewanie Klara.
                  Panna Diamant podniosła brwi: – Skąd nagle takie pytanie? – Po czym
               odpowiedziała spokojnie: – Kiedyś myślałam, że zesłały nam go niebiosa. Choć
               nie rozumiałam jego słów, myślałam, że z tych ust wypływa wielka mądrość. Ale
               ostatnio jego aureola nieco przygasła. W tym, jak traktuje nauczycieli, nie ma
               szlachetności. Wybaczam mu jednak wszystko ze względu na jego stosunek do
               dzieci… z powodu szkoły.
                  – Jak pani myśli, dlaczego Niemcy wybrali na to stanowisko właśnie jego? –
               atakowała dziewczyna.
                  – Klaro, moje dziecko, skąd nagle taki temat?
                  – Mamy się pobrać. – Panna Diamant musiała się uśmiechnąć. Brzmiało
               to nadzwyczaj komicznie. Jednak na widok poważnej twarz Klary i jej surowego
               spojrzenia dłoń panny Diamant, w której trzymała łyżeczkę, próbując twarogu,
               zaczęła drżeć. – Skoro potrafi mu pani wszystko wybaczyć i jeśli to prawda, że…
               Może to nie pójdzie na marne…
                  – Posyła po mnie codziennie… – odpowiedziała Klara. – Oświadczył mi się
               wczoraj. Już wszystko ustalone – zaczęła pocierać dłonie, co stanowiło jedyną
               oznakę jej zdenerwowania, choć jej twarz pozostała spokojna. – Ma pani rację.
               To człowiek z sercem… Bardzo samotny… O, mam wielkie plany.
                  Zmęczone oczy nauczycielki zamigotały łzami: – Poświęcisz się?
                  – Przeciwnie. To krok egoistyczny. Nie będę musiała o nic się troszczyć do
               końca wojny – jej oczy ożywiły się. – Getto jest, w pewnym sensie, najszczę-
               śliwszym czasem w moim życiu. Zyskałam jasność nie tylko względem siebie,
               ale też innych, jakbym do tej pory pływała albo latała, a teraz zeszła na suchy
               ląd… – Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale opanowała się. Siedziała jeszcze
               chwilę w milczeniu, potem wstała, szybko nauczycielkę pożegnała, unikając jej
               wzroku, i wyszła.
                  Panna Diamant patrzyła za nią przez okno. Klara szła przez podwórko spo-
         464   kojnym, miarowym krokiem. Jej ciemne włosy, krótko ostrzyżone i falujące,
   461   462   463   464   465   466   467   468   469   470   471