Page 464 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 464
wie o człowieku, jakie są jego życiowe doświadczenia. Nieraz lekcje zamieniały
się w burzliwą krytykę, wyśmiewanie i kpiny. Zagubiona, rozkojarzona, broniła
się, brnęła przez zawieruchę, szukając w dziełach tego, co autentyczne, wiecz-
ne – i chwytała się tego jak ostatniej deski ratunku. Nieraz też udawało jej się
opanować klasę, ale wiedziała, że wątpliwości pozostawały. Jakie znaczenie
mają literatura i sztuka wobec okrutnej teraźniejszości?
Jedyne, co ją ratowało, to wyraźne poczucie piękna, jakie posiadali ci młodzi
ludzie. Tylko przy pomocy piękna mogła do nich przemówić. Potrafili zaakceptować
to, co najbardziej nierealne, niemożliwe, o ile było piękne. Pozwalali nieść się
muzyce słów, radości dźwięków i rytmów. Ale mieli swój własny gust i nigdy nie
była pewna, co im się spodoba, a co nie. Ona zaś, której gust wykrystalizował
się i ukonkretnił wraz z upływem lat, zrozumiała nagle, że to, co sprawia jej es-
tetyczną satysfakcję, nie wzrusza młodych. A wobec tego, co ich inspiruje, ona
sama jest zimna i obojętna.
Fakt ten zaniepokoił ją i przestraszył. Chciała mieć przede wszystkim jasność
co do samej siebie. Ale nie miała. Spędzała więc noce przy stoliku, kawałkiem
ołówka zapełniając kartki papieru esejami, podsumowaniami, myślami. Gdzieś
to wszystko musiało połączyć się w całość. Spieszyła się. Dopiero nad ranem
pozwalała sobie na krótką drzemkę, którą i tak wypełniał pląs myśli mieszają-
cych w mózgu wszelką wiedzę, jaką zgromadziła w życiu. Pląs, który dodatkowo
utrudniał dojście do jakiegokolwiek wniosku.
Rano, wybierając się do szkoły, celowo wychodziła wcześniej, aby uniknąć
towarzystwa. Miała pracę do wykonania nawet po drodze. Układała w głowie
plan lekcji i zajęć pozalekcyjnych. W chłodne, jasne, letnie poranki dobrze się
myślało. Wokoło panowała cisza. Zaspane ulice i mury muskane promieniami
bladego słońca wyglądały jak malowane. Gdy tak szła, czasem przychodziło jej
na myśl wspomnienie przyjaciółki Wandy, lecz było ono niewyraźne. Czy Wanda
rzeczywiście istniała? Panna Diamant dziwiła się nieostrości całego przeszłego
życia, które rozegrało się po tamtej stronie drutów. Tak, getto niczym gąbka,
gruntownie i bez wyjątku, wymazywało niegdysiejszą rzeczywistość, niczym piła
przecinało życie drutami, pozostawiając jedynie tę część, która była nimi otoczona.
Dzisiaj czuła się zmęczona. Praca w szkole nie szła gładko i musiała zająć
się wieloma sprawami. Cały dzień czuła pot na ciele, a nieuczesane włosy jak
lekki puch unosiły się nad czaszką i nie pozwalały się zdyscyplinować. Przede
wszystkim jednak jej głowę zajmowała sprawa licealistów, którzy przed tygodniem
ukradli owoce z gminnych drzew na Marysinie. Przyłapano ich na tym już kilka-
krotnie i aresztowano, a pani Fajner musiała interweniować, aby zostali wypusz-
czeni. Tym razem jednak komisarz policji zdecydowany był zatrzymać chłopców
w areszcie i odesłać ich z grupą do Niemiec. Panna Diamant nie wierzyła, że to
uczyni. Natomiast nie dawało jej spokoju, że chłopcy opuszczają lekcje akurat
teraz, podczas ostatnich dni nauki przed maturą. Biegała więc razem z panią
462 Fajner do więzienia. Aresztowani przyjmowali odwiedziny nauczycielek całkiem