Page 420 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 420

Zwróciła się do Bunima, spoglądając na niego z powagą: – Cały dzień mi
               mówi, że nigdy nie miał taty, tatusiu – po czym gestem osoby dorosłej nachyliła
               się nad Gabrielem. – Chodź, powiem ci, co robi tata. Najpierw pobiegasz tam
               i z powrotem, aby przynieść kamienie, to będą ziemniaki. Inne kamyki będą bru-
               kwią, a piasek brązowym cukrem. Potem powiem Lili: „Nie plącz się pod nogami”,
               a ty mi powiesz: „Czego chcesz od dziecka?”. Potem zjemy ziemniaki i brukiew
               i nie będziemy się kłócić. Potem pokręcisz się po domu z rękami w kieszeniach
               – spojrzała na Bunima, jakby czekała na jego potwierdzenie. – Tak, pokręcisz
               się, pogapisz w sufit i będziesz śpiewał… Jak ten człowiek tam, pod drzewem.
                  – On nie śpiewa wesoło.
                  – Tak trzeba.
                  – To ja nie chcę się bawić w tatę i mamę.
                  Blimele zezłościła się i tupnęła nóżką. – Więc pobawimy się w wesołych tatę
               i mamę.
                  – Jak?
                  – Zwyczajnie. Lili będzie chora. Pocałujesz Lili i ja pocałuję Lili. Powiesz do
               mnie: „Wszystko będzie dobrze”, a ja powiem „Wszystko będzie dobrze” i przez
               cały dzień będziemy łaskotać Lili, chcesz?
                  Gabriel nie chciał: – Nie chcę się bawić w chorobę.
                  – Głuptasie, to najfajniejsza rzecz.
                  – Nie chcę. Moich dwóch braci zachorowało i umarło. Nie chcę się bawić
               w umieranie.
                  Dzieci popatrzyły po sobie zagubione. – To w co chcesz się bawić, Gabrielu?
               – zapytała Blimele.
                  – W strażaków i policjantów.
                  Skrzywiła się, ale zaraz wpadła na pomysł: – Pobawmy się lepiej w koopera-
               tywę, będziemy ważyć produkty. Chcesz być kierownikiem?
                  Zgodził się, więc dzieci pobiegły między grządki szukać kamyków na urządze-
               nie sklepu spożywczego. Bunim pospieszył za nimi, chwycił Blimele i odwrócił
               do siebie: – Popatrz na mnie Blimele. Chcesz marchewkę?
                  – Gabriel! – zawołała. – Chodź szybko!
                  – Chcę być z tobą chwilkę sam, Blimele – poprosił Bunim.
                  Odpowiedziała prośbą: – Pozwól mu wejść. – Weszli do chaty. Bunim wyjął
               z torby marchewkę, umył ją i podał córce. – Dam gryza Gabrielowi, dobrze tatusiu?
                  Bunim wyjęczał: – To dla ciebie. Mama Gabriela na pewno też ma marchew-
               ki. – Ale po chwili zawstydził się. – Dobrze, daj kawałek Gabrielowi. – Usiadł na
               łóżeczku Blimele i zasłuchał się w wesołe chrupanie dziecięcych zębów. Zrobiło
               mu się lżej na sercu. Uśmiechnął się szeroko. – Tym uśmiechem objął Miriam,
               która w owej chwili wpadła rozpalona do domu.
                  Blimele wybiegła jej naprzeciw: – Masz skórkę! Pod chustką?!
                  Miriam przyłożyła palec do ust: – Sza, głupia dziewczyno – chwyciła dzieciaki
         418   za ręce i wyprowadziła je na zewnątrz. Zamknęła drzwi i podeszła do Bunima
   415   416   417   418   419   420   421   422   423   424   425