Page 425 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 425

którzy też byli na Wesołej. Pod płotem, przy skrzyni na miotły, kręcił się Mietek
                  Rozenberg. Trzymał ręce w kieszeniach i kopał kamienie. Policyjną czapkę wciąż
                  nosił przesuniętą na czoło. Z daleka wyglądał tak, jakby się skurczył i zmalał –
                  niemal jak chłopczyk, dziecko bawiące się kamykiem. Z budki patrzyły na niego
                  biuralistki, wagowi, nadzorcy. Kierownik jeszcze nie wrócił z przerwy, a część
                  pracowników siedziała na ziemi za budką, chłodząc się w cieniu. Nikt nie pod-
                  szedł do Mietka i Bunim też by się nie odważył, gdyby chłopak nie wydał mu
                  się taki mały i dziecinny. Zbliżał się do niego ostrożnie, jakby nie był pewien, co
                  widzi i próbował lepiej zobaczyć mrugając krótkowzrocznymi oczami. Słyszał,
                  jak mówili za nim: „Ej, gdzie idziesz” i „Może daj mu spokój?”, ale już stał przed
                  Mietkiem i mamrotał: – Widziałem… to nieszczęście.
                     Mietek przestał kopać kamień i zatrzymał się. Na dźwięk głosu Bunima
                  podniósł spoconą i wykrzywioną twarz, która sprawiała wrażenie, że wszystkie
                  mięśnie w niej puściły, dzięki czemu przybrała łagodny wyraz. Ale w mgnieniu oka
                  ta twarz znikła, a zamiast niej pojawiła się pięść, która spadła na głowę Bunima.
                  Ten zaś poczuł, że ktoś nim miota i rzuca, usłyszał też jakiś świszczący dźwięk,
                  który wydobywał się z obcej piersi przyciśniętej do jego własnej. Sam też chciał
                  wprawić pięści w ruch, żeby uwolnić się od ciężaru, od razów, które padały na
                  niego ze wszystkich stron. Ale wewnętrzny głos stanowczo zakazał: „Nie daj Bóg!
                  Nie daj Bóg!”. Poddał się i pozwolił ciału zatonąć w ziemi, a im bardziej się na to
                  godził, tym mniej bolały ciosy. Umysł miał jasny, przepływały przezeń myśli ostre
                  jak druty. „Dobrze! Dobrze!” – cieszył się, że chłopak czuje się winny, a on sam
                  poczuł wzbierające w nim ciepłe, czyste uczucie do Mietka.
                     W końcu chłopaka odciągnięto, pomagając też wstać Bunimowi. Drżącymi
                  palcami chwycił okulary, które ktoś mu podał, po czym przyjrzał się im pod słoń-
                  ce. Tylko jedno ze szkieł było rozbite. Założył okulary na nos i wtedy zobaczył,
                  jak prowadzą Mietka do biura. Zezowaty tragarz zbliżył się do Bunima: – Wierz
                  mi, jesteś bardziej szalony niż ci, których wywieziono! – złościł się, podając mu
                  szklankę wody, aby przepłukał zakrwawione usta. – Jak można człowiekowi tak
                  wejść na nerw, he? Pytam cię? Dziwne, że w ogóle uszedłeś z życiem. Czy to twoja
                  parszywa sprawa? Widzisz, że człowiek jest rozbity, daj mu spokój, ośle, bęcwale!
                     Na zewnątrz, po drugiej stronie płotu, zaczęła się bieganina. – Wydano nowe
                  racje! – krzyki dochodziły ze wszystkich stron. Ludzie biegli na róg ulicy, gdzie
                  rozwieszono plakaty. Kobiety z rozwianymi chustami latały tam i powrotem jak
                  stada ptaków, kracząc radośnie. Dzieci wyskakiwały z domów. Starcy i staruszki
                  wsparci o laski dreptali szybko, po chwili zatrzymując się dla nabrania tchu, po
                  czym ruszali dalej. Powyżej, w domu naprzeciwko, otworzyły się okna. Z dołu
                  krzyczano: – Dwieście gramów oleju, sto gramów krup, sto gramów cukru, sie-
                                                         10
                  demdziesiąt pięć gramów mąki… Kawa… Sago …


                  10   Sago – rodzaj mączki ziemniaczanej (skrobi), lekkostrawnej, zawierającej prawie same węglowo-  423
                     dany; zalecane osobom z chorobami żołądkowymi, nadaje się do pieczenia i gotowania.
   420   421   422   423   424   425   426   427   428   429   430