Page 415 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 415

znajdzie odwagę, by stawić czoło nadchodzącym godzinom, których wygląda
                  i które przeklina – godzinom wydzielania warzyw.
                     Zamiatając tuż przy płocie, zauważył twarz zaglądającą przez sztachety.
                  Czyjeś wargi poruszyły się. – Otwórz mi furtkę. Nikt nie widzi…
                     Bunim udawał, że zamiata, zbliżając się w ten sposób ku furtce i wpuszczając
                  spóźnionego tragarza, wychudzonego, ale żwawego człowieczka, który w mgnieniu
                  oka stał już przy skrzyni i wyjmował swoją miotłę. Nim wziął się do pracy, nachylił
                  się nad stosem odpadków zmiecionych przez Bunima i sprawnymi palcami wybrał
                  kilka pożółkłych naci marchwiowych po czym wsadził je do kieszeni. – Poproszę
                  policjanta, żebym mógł je wynieść – powiedział do Bunima, patrząc jednocześnie
                  na czubek własnego nosa. Był zezowaty. – Gorzkie to jak śmierć – dodał – ale
                  zawsze jedzenie. – Zaczął zamiatać ot tak, aby tylko coś robić.
                     Bunim wpadł na pomysł – poprosi o przysługę. Nachylił się nad tragarzem:
                  – Pożycz mi dwie marki. Brakuje mi na wykupienie racji.
                     Tragarz z ogromnym zaskoczeniem spojrzał na czubek swojego nosa. Zbliżył
                  się do Bunima, tak że ich miotły skrzyżowały się, i zachichotał: – Może to prawda,
                  co o panu mówią, Berkowicz?
                     – Co o mnie mówią?
                     – Że brak panu piątej klepki. Chce pan pożyczyć ode mnie dwie marki? No,
                  koniec świata! Człowiek kręci się z miotłą cały długi dzień, dostaje za to zupę,
                  z warzywami albo bez, i jeszcze mu za to płacą co miesiąc kilka „smarek” . A co
                                                                              4
                  ja mam, że się tak zapytam? Szczęście z powodu odrobiny naci. Będę miał dwie
                  „rumki” za godzinę z odrobiną polewki… – Bunim odsunął się, a zezowaty szedł
                  za nim, nie przestając mówić: – Tak, prędzej wyciągnę kopyta, niż doczekam
                  przywiezienia porządnego towaru. Najpierw trzeba czekać, aż zbiorą z pól, potem
                  w pierwszej kolejności dostają szwaby, następnie Polacy, a nam dają odpadki
                  sprzed miesiąca.
                     Na placu wokół wag zaczął się ruch. Dwóch policjantów stało już przy furtce
                  i wpuszczało pojedyncze osoby z kwitkami w rękach. Wagowi majstrowali przy
                  szalach, zbierali odważniki. Specjalni pomocnicy wybierali co lepsze marchewki
                  z kupki i wypełniali nimi kosze wagi.
                     – Szybciej, szybciej! – popędzał kierownik, rzucając niespokojne spojrzenia
                  w stronę ulicy, gdzie zaczął się zbierać tłum. Wpuszczone osoby zarzuciły na
                  plecy worki wybranych marchewek i wypuszczono je zaraz przez furtkę. Wagowi
                  zdjęli wielkie odważniki, zastępując je małymi. Na zewnątrz, na ulicy, zaczęła
                  się bieganina. Gwar niósł się wzdłuż płotu, wzdłuż kolejki, która wiła się po pla-
                  cu. Kierownik dał Bunimowi znak, aby stanął przy furtce. Z drugiej strony stało
                  już dwóch policjantów z pałkami w rękach. Krzyki mające uciszyć tłum jeszcze
                  bardziej potęgowały hałas. Powietrze drżało od wrzasków.



                  4     Bałuckie jidyszowe określenie na parę groszy, drobne pieniądze, od marek-smarek.  413
   410   411   412   413   414   415   416   417   418   419   420